Już niedługo Polska stanie się krajem wielu kultur i, niestety, nowych napięć. Nie cieszy mnie to. Pokolenie, które przeprowadziło transformację, nie nadaje się do przewodzenia drugiej – ogromnej i trudnej – przemianie, jak absorpcja milionów przybyszów spoza Europy, a niechby Ukraińców czy Białorusinów.
Jan Wróbel / Dziennik Gazeta Prawna



Dopóki nie doprowadzimy do tego, że młodzi Polacy będą woleli Polskę od Anglii i Niemiec, nie będziemy gotowi na imigrację. Jest mało prawdopodobne, że ta niegotowość uchroni nas przed skutkami nowej wędrówki ludów.
Wszystko, co można powiedzieć na temat szans, zagrożeń, nieuchronności i modeli zasiedlenia naszej części Unii Europejskiej przez kolejne fale imigrantów, ma się nijak do obecnej dyskusji na temat uchodźców z terenów ogarniętych wojną. Mówimy o kilkunastu tysiącach ludzi mających znaleźć dom pośród wielomilionowej społeczności. Podobno społeczności zbyt biednej, aby pomóc. Naród, który wydał 2 mld zł na Stadion Narodowy, jest chyba w stanie wysupłać podobną sumę, aby ratować ludzkie życie. Stadion miał być pomnikiem polskiej europejskości – i w moim przekonaniu odegrał tę rolę. Niech stoi. Dzisiejsza histeria z powodu ewentualnego przyjęcia garstki ludzi wygnanych z ojczyzn przez wojny skutecznie wznosi pomnik polskiego politycznego i narodowego skarlenia. Subtelny kiedyś publicysta pisze o „wylęgarni terroryzmu”, przenikliwy polityk o „duszeniu ognia, tam gdzie wybuchł”, mniej subtelni publicyści i mniej przenikliwi politycy wygadują już zupełne androny w słusznym przekonaniu, że wielu Polaków połknie każdą bzdurę, byle przeciwko obcym.
Musimy się otrząsnąć jak najszybciej z tonu debaty, który przystoi wyłącznie internetowym trollom. Część lewicy zachodniej Europy sporo nagrzeszyła, promując przez lata antyeuropejską politykę „wielokulturowości”, lecz my nie musimy jej naśladować. Część zachodniej prawicy uderzyła w wojownicze hasła antyimigranckie, ale my nie musimy importować z Zachodu akurat nienawiści. Pomoc uchodźcom AD 2015 nie wymaga ani naśladownictwa Zachodu, ani nawet wielkiej mobilizacji. Tylko zdrowego rozsądku i niewygasłej wrażliwości na słowo „bliźni”.