Tuż po wyborach zwycięzca, rozmiaru sukcesu którego nie przewidziała zawczasu żadna sondażownia, przystąpił do realizacji przedwyborczych obietnic.
Wzrośnie m.in. kwota wolna od podatku, zostaną zwiększone uprawnienia władz jednostek administracyjnych pierwszego rzędu, ustawowo uniemożliwiona podwyżka podatku dochodowego. Będzie też referendum.
Political fiction? Niekoniecznie, bo dotyczy Wielkiej Brytanii, a nie Polski. Premier David Cameron, który właśnie zapewnił sobie kolejną kadencję przy Downing Street, nie chce czekać do ostatniego tygodnia przed kolejnymi wyborami z realizacją obietnic wyborczych. Zapowiedzi, choć część z nich będzie budżet sporo kosztować, a inne – jak referendum w sprawie wyjścia z UE – mogą spowodować ogromne turbulencje w skali kontynentalnej, zostały właśnie podtrzymane w mowie tronowej królowej Elżbiety II.
Skoro zaś sami jesteśmy (a – co ważniejsze – jesienią znów będziemy) w okresie powyborczym, warto w perspektywie październikowego głosowania do Sejmu krzewić nad Wisłą wzorce poważnego traktowania wyborców w zaawansowanej demokracji. Które to traktowanie na pewno nie polega na sugerowaniu wzorem Tomasza Nałęcza, że kampania to taki okres narzeczeński – jedyny moment w kalendarzu politycznym, w którym społeczeństwo ma szansę wymóc cokolwiek na własnych politykach.