Z naszej obecności w Unii cieszy się ośmiu na dziesięciu Polaków, a tylko dwóch na dziesięciu chce w euro płacić i zarabiać. Jak to możliwe? Europę jednocześnie kochamy i się jej boimy. I znowu po polsku jesteśmy rozdarci
Strefa euro będzie sercem Unii Europejskiej. Polska powinna, w miarę możliwości, do niej dołączyć – przekonywał szef Rady Europejskiej Donald Tusk w jednym z pierwszych wywiadów po oficjalnym objęciu nowej funkcji.
Zdaniem byłego polskiego premiera, który od dwóch tygodni zarabia w euro, a nie jak dotąd w słabej nadwiślańskiej walucie, polskie „tak” dla wspólnego europejskiego grosza – również ze względu na sytuację na Wschodzie – powinno zostać formalnie wyartykułowane jak najszybciej. Euro, według Tuska, wzmocni nas i ekonomicznie, i w kwestiach globalnego bezpieczeństwa. Problem w tym, że na te argumenty jesteśmy odporni. Wiemy lepiej. I być może to wcale nie znaczy, że to źle.

Euro, czyli kryzys

Euro, choć dzisiaj wydaje się pieśnią dalszej niż horyzont przyszłości, wciąż działa na nas jak płachta na byka. Wyobraźnia podpowiada nam czarne scenariusze: zastąpienie złotego będzie oznaczało podwyżki cen nie tylko dóbr luksusowych, ale przede wszystkim tych podstawowego użytku. Tym samym więcej zapłacimy za chleb, masło i mleko, zabraknie nam na cukier do herbaty, o takich luksusach jak szynka nie wspominając. Będziemy kupować w dyskontach, bo kurs wymiany złotego na euro, czyli naszych niewielkich oszczędności, będzie niekorzystny – zarobią na nim banki, a my na pewno stracimy. Podrożeje benzyna, więc trzeba będzie zrezygnować z wożenia się samochodem, na który zresztą i tak nie będzie nas stać, bo auta, jak wiadomo, się psują, a ceny ich napraw przez euro też pójdą w górę. Gorzej, że podrożeją również ceny biletów autobusowych, więc częściej trzeba będzie siedzieć w domu. Tylko że wtedy zużyjemy więcej prądu, więc summa summarum i tak sięgniemy głębiej do kieszeni.
Ten pesymistyczny obraz naszego gremialnego postrzegania europejskiej waluty wcale nie jest przerysowany. Dowody? Pod ręką. Od stycznia br. euro zastąpiło łotewskiego łata. Jeszcze przed wprowadzeniem nowej waluty 43 proc. Łotyszy zauważyło znaczny wzrost cen w sklepach i usługach. Niektóre artykuły spożywcze podskoczyły nawet o 20 proc. Kolejnych podwyżek związanych z „wyrównywaniem” kursu łata do euro spodziewano się już po wejściu wspólnej waluty i tak się stało. Ceny artykułów przemysłowych podskoczyły o kilka procent.
Dowodów na potwierdzenie wyżej postawionej tezy jest wiele również w opublikowanym miesiąc temu – w listopadzie 2014 r. – badaniu CBOS „Narastanie obaw związanych z wprowadzeniem euro” (przeprowadzonym metodą wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo w dniach 9–15 października 2014 r. na liczącej 919 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski). Ankieterzy pracowni nie mają wątpliwości, że „plany wejścia Polski do strefy euro budzą negatywne reakcje. Większość dorosłych Polaków (68 proc.) jest przeciwna przyjęciu przez nasz kraj wspólnej waluty. Wprowadzenie euro popiera jedynie 24 proc. ankietowanych”.
Co znamienne, od lutego 2013 r. (kiedy CBOS przeprowadzał wcześniejsze podobne badanie opinii) odsetek zwolenników przystąpienia Polski do strefy euro zmniejszył się o 5 punktów i obecnie należy do najniższych w historii badań opinii w Polsce. Częstsze niż kiedykolwiek wcześniej są również konkretne obawy dotyczące skutków przyjęcia euro. Niekorzystnych dla osób przeciętnie zarabiających następstw zmiany waluty spodziewa się 67 proc. badanych (o 7 punktów więcej niż w lutym 2013 r.). Przekonanie, że zwykli ludzie zyskają na wprowadzeniu euro, wyraża tylko co piąty respondent (20 proc., o 5 punktów mniej niż poprzednio).
Nie podzielamy optymizmu ekspertów przekonujących, że w dłuższej perspektywie przyjęcie euro nie tylko się Polsce opłaci, ale właściwie jest jedyną fundamentalną gwarancją naszego bezpieczeństwa. Obecnie wyraźnie więcej osób niż w latach ubiegłych skłonnych jest kwestionować spodziewane pozytywne efekty ekonomiczne wprowadzenia wspólnej waluty. Niemal połowa badanych (49 proc., o 9 punktów więcej niż w lutym 2013 r.) obawia się, że przyjęcie euro będzie niekorzystne dla polskiej gospodarki. Pozytywnych gospodarczych skutków tego posunięcia oczekuje jedynie 30 proc. ankietowanych (o 6 punktów mniej niż wówczas). Wśród najważniejszych skutków wprowadzenia euro wskazywano przede wszystkim jednoznacznie negatywne: wzrost cen (64 proc.), niekorzystny kurs wymiany złotego na euro (42 proc.) oraz utratę przez Polskę możliwości prowadzenia samodzielnej polityki pieniężnej (27 proc.).

Unia, czyli dotacje

O ile jednak – paradoksalnie – obawy przed euro są dzisiaj w Polsce na poziomie rekordowym, o tyle postrzeganie Unii Europejskiej jako struktury mającej realny wpływ na nasze codzienne życie również osiąga rekordowo wysoki poziom – tak korzystnie Unii jeszcze nigdy nie postrzegaliśmy.
Obecnie, widząc wiele korzyści wynikających z polskiej obecności w strukturach europejskich, jednoznacznie pozytywnie na temat UE wyraża się aż 84 proc. z nas. Rok temu podobnych opinii było 81 proc., dwa lata wcześniej 77 proc. – cały czas dużo, ale mniej niż dzisiaj. Negatywnie Unię ocenia tylko 11 proc. z nas, co też jest jednym z rekordowo niskich wyników od chwili naszej akcesji w 2004 r. Według CBOS poparcie dla członkostwa Polski w UE powszechnie wyrażane jest przez osoby najlepiej wykształcone i sytuowane – z wyższym wykształceniem (92 proc.), o miesięcznych dochodach na głowę powyżej 1,5 tys. zł (93 proc.). Zwolennicy przynależności Polski do UE mają wyraźną przewagę w elektoratach wszystkich partii politycznych cieszących się obecnie największym poparciem społecznym, ale zdecydowanie najwięcej jest ich wśród głosujących na PO i SLD.
Tomasz Styś, ekspert Instytutu Sobieskiego, ocenia, że przyczyny tej dychotomii nie są szczególnie skomplikowane. – Unia Europejska kojarzy się nam z rozwojem, zaś euro – z kryzysem. To pewien paradoks, ale on dzisiaj definiuje naszą przyszłość w tej kwestii. Polacy patrzą na UE przez pryzmat swoistego awansu cywilizacyjnego związanego z członkostwem we Wspólnocie – nowych lub wyremontowanych dróg, szkół, instytucji kultury. Nie ma praktycznie gminy, w której nie odnaleźlibyśmy tabliczki z informacją „Współfinansowane ze środków UE”. Nie wspominam już o takich oczywistościach, jak swoboda przemieszczania się „na dowód” po praktycznie wszystkich krajach europejskich – tłumaczy specjalista z IS. – Z drugiej strony, bezustannie słyszymy o kryzysie finansowym w strefie euro: Grecja jest tu stale dobrym przykładem, szczególnie że kilka dni temu mieliśmy na tamtejszej giełdzie spore tąpnięcie. Dodatkowo stawiamy znak równości między euro a drakońskimi oszczędnościami aplikowanymi przez rządy krajów unii walutowej ich obywatelom w celu „obrony euro”. Nie do zlekceważenia jest także pojawiające się w społeczeństwie przekonanie, że przyjęcie przez Polskę wspólnej waluty europejskiej będzie oznaczać, że „ceny będą zachodnie, a płace wciąż krajowe”. I Polacy myślą sobie: skoro można być beneficjentem członkostwa w UE, nie przyjmując euro, to po co to zmieniać?
Wydaje się, że ta argumentacja jest prawdziwa, biorąc pod uwagę inne ustalenia CBOS z tego samego sondażu. Wynika z nich, że niemal połowa Polaków (46 proc.) skłania się do przekonania, że euroland wychodzi z kryzysu, choć w niektórych krajach sytuacja jest w dalszym ciągu trudna. Aż co trzeci ankietowany (33 proc.) sądzi, że strefa euro wciąż jest pogrążona w poważnym kryzysie. Tylko co 12. z nas jest przekonany, że eurozona ze skutkami finansowych turbulencji rozprawiła się na dobre.
– Dla większości Polaków Unia Europejska jest wciąż szansą, ale euro jest poważnym zagrożeniem – ocenia Jarosław Makowski, dyrektor Instytutu Obywatelskiego. – Unia obsypuje Polskę miliardami na rozwój, przyznaje rolnikom dopłaty, gwarantuje otwarte granice i oferuje łatwość podjęcia pracy za granicą. UE to dla nas także, obok USA, chyba najbliższy synonim Zachodu, miejsca, z którym chętnie się identyfikujemy, lecz od którego jeszcze do niedawna byliśmy odgrodzeni.
Z drugiej strony, jak przekonuje Jarosław Makowski, na stosunku do euro ciąży głównie obawa, że zamiana waluty wywoła „eksplozję drożyzny”. – Na tym tle podnoszone przez ekonomistów wątpliwości, czy już pora wchodzić do eurolandu, czy nie, podobnie jak narracja części polityków o erozji suwerenności, odgrywają niewielką rolę. Większość z nas zdecydowanie nie chce euro, bo zwyczajnie boi się o swój portfel. W ostatnich latach ten lęk dodatkowo spotęgowały głośne problemy gospodarcze, które wstrząsnęły strefą euro. Słusznie czy nie, zapewne wielu mieszkańcom Polski wspólna waluta kojarzy się dziś z kryzysem – dodaje szef IO.
Bo jeśli spojrzeć nieco wstecz, faktycznie tak kojarzyć się może. Podczas bezprecedensowego kredytowo-finansowego trzęsienia ziemi, które wybuchło w USA w 2007 r., a w Europie rok później, w trzecim kwartale 2008 r. w strefie euro odnotowano spadek PKB o 0,2 proc., w czwartym o 1,3 proc. (r./r). W całym 2008 r. wzrost strefy euro wyniósł tylko 0,8 proc. Spadki PKB w dwóch kolejnych kwartałach oznaczały wejście eurolandu w recesję – najpoważniejszą w dziejach unii walutowej. Sprzedaż detaliczna w grudniu 2008 r. spadła o 2,4 proc., a w styczniu 2009 r. o 2,2 proc. W pierwszym kwartale 2009 r. PKB eurozony zmniejszył się o 2,5 proc. W drugim o kolejne 0,1 proc. W 2011 r. dług publiczny 17 krajów strefy wyniósł 87,2 proc. PKB. Kolorowo zatem wcale nie było i nie jest do dzisiaj.
Dlatego nawet zdecydowana większość pośród niewielu osób przekonanych o zasadności przyjęcia wspólnej europejskiej waluty przez Polskę sądzi, że nie należy się z tym spieszyć. Tego zdania jest blisko trzy czwarte zwolenników przyjęcia euro (73 proc.).

Stabilność nade wszystko

Tak jak dzisiaj trudno byłoby się przebić z euro w Polsce, tak początkowo wspólnej kontynentalnej walucie również nie dawano wielkich szans. Przez pewien czas traktowano ją jako czystą idée fixe, nierealny pomysł najbardziej skrajnych zachodnich euroentuzjastów.
Jak podaje Wikipedia, pierwsze plany utworzenia unii walutowej pojawiły się już w latach 60. XX w., lecz dopiero w latach 70. opracowano plan wprowadzenia wspólnej waluty. W 1979 r. powstał Europejski System Walutowy. W 1986 r. ecu zostało trzecią walutą na świecie, w której emitowano obligacje międzynarodowe. Nazwa euro została przyjęta na posiedzeniu w Madrycie w grudniu 1995 r. – wspólną walutę europejską wprowadzono w miejsce krajowych. W formie gotówkowej zaczęła funkcjonować 1 stycznia 2002 r. Dzisiaj jest prawnym środkiem płatniczym, którym posługuje się 334 mln Europejczyków w 18 państwach Europy oraz w 11 krajach i terytoriach nienależących do UE (Watykanie, Monako, San Marino, Andorze, Kosowie, Czarnogórze) oraz we francuskich posiadłościach na Atlantyku i Oceanie Indyjskim i w brytyjskich bazach wojskowych na Cyprze.
Doktor Jakub Andrzejczak, szef Pracowni Badań Socjologicznych HumLard, jest zdania, że za wysoki odsetek Polaków zadowolonych z obecności Polski w Unii Europejskiej odpowiedzialny jest fakt, że bez względu na to, do jakiej grupy społecznej należymy, realnie odczuwamy tę obecność w różnych sferach naszego życia.
– Przez ostatnie lata wielu z nas stało się bezpośrednimi i pośrednimi beneficjentami wielu projektów unijnych – od działań pomocowych skierowanych do osób potrzebujących przez dofinansowania firm, urzędów, szkół po poprawę infrastruktury. O wysokim poziomie satysfakcji z bycia obywatelem Unii decydują więc jednostronne korzyści, co istotne, pochodzące z zewnątrz – konstatuje dr Andrzejczak. – Margines akceptacji przez Polaków wydatkowania środków unijnych wydaje się być wyraźnie szerszy niż w przypadku funduszy z budżetu państwa – dodaje ekspert.
Jak przekonuje socjolog z HumLarda, odmiennie kształtują się natomiast opinie na temat wprowadzenia w Polsce waluty euro, a to z uwagi na fakt, że kwestia ta nie dotyczy już funduszy zewnętrznych, ale dotyka bezpośrednio naszych kont bankowych, których zawartość – spoglądając na zestawienia średnich zarobków w Europie – nie napawa optymizmem. Niechęć do przyjęcia nowej waluty dodatkowo potęguje niewiedza, a więc ten sam czynnik, który spędzał sen z powiek Polaków podczas denominacji złotego. – W sytuacji braku informacji o tym, co się stanie z naszymi wynagrodzeniami, zgromadzoną gotówką czy zaciągniętymi kredytami, zupełnie naturalnym – z perspektywy ludzkiej psychiki – jest brak akceptacji dla zmiany w tak istotnym elemencie, jak finanse. Naturalna jest również chęć trwania w stabilnych warunkach, nawet jeśli są one dla nas nie zawsze optymalne – nie ma wątpliwości dr Andrzejczak.
Do naszej euroantypatii nie warto się zresztą szczególnie przywiązywać, bo dzisiaj Polska i tak formalnie nie jest gotowa na przyjęcie waluty zjednoczonej Europy. Nie uczestniczymy w mechanizmie EMR II, wprowadzającym przez minimum dwa lata przed przystąpieniem do unii walutowej usztywnienie kursu narodowej waluty w stosunku do euro. Formalnie rzecz biorąc, najwcześniejszym możliwym terminem przyjęcia przez Polskę euro byłby rok 2016 lub 2017, ale w praktyce jest to kompletnie nierealne. Według najnowszego „Monitora Konwergencji Nominalnej”, w którym resort finansów śledzi nasz potencjał zgodności z warunkami akcesji do strefy euro, spełniamy trzy kryteria. Pierwsze z nich dotyczy inflacji, która nie może odbiegać o 1,5 proc. od wartości referencyjnej, jaką daje średnia inflacji z trzech państw unijnych o najbardziej stabilnym poziomie cen. Jak informuje MF, w październiku średnie 12-miesięczne tempo wzrostu inflacji wyniosło 0,3 proc. i było niższe o 1,1 pkt proc. od wartości referencyjnej (1,4 proc.). Spełniamy także kryterium stóp procentowych, które nie mogą się odchylać bardziej niż 2 pkt proc. od średniej stóp z trzech państw, które służą do wyznaczania średniego poziomu inflacji. Wreszcie trzecie kryterium spełniane przez Polskę to dług publiczny, który w relacji do PKB nie przekracza 60 proc. Niespełnione mamy dwa kryteria: deficytu sektora finansów publicznych, który nadal jest powyżej 3 proc., oraz kursu walutowego, bo nie jesteśmy w mechanizmie ERM II, w którym waluta przez dwa lata nie może odchylić się więcej niż 15 proc. od kursu wobec euro. Ale i tak najtrudniejszym warunkiem do spełnienia przed przyjęciem euro będzie zmiana konstytucji, która ostatecznie umożliwi wprowadzenie unijnej waluty. Dzisiaj polityczny kompromis w tej sprawie nie wchodzi w grę. To też przejaw schizofrenii, ale tym razem już typowo polskiej.

Wątpliwości ekonomistów, czy już pora wchodzić do eurolandu, czy nie, tak jak narracja polityków o erozji suwerenności, odgrywają niewielką rolę. Większość z nas boi się o swój portfel