Michał Otręba osiem lat temu naraził się dwójce sąsiadów, bo chciał otworzyć przedszkole. Od tego czasu niemal nie wychodzi z sali sądowej.
Korzystając ze świętego prawa obywatela do sądu, można w Polsce komuś zniszczyć życie. Przykładem tego jest Michał Otręba ze Starej Iwicznej, właściciel przedszkola Nutka. To ono sprawiło, że dwójka jego sąsiadów wypowiedziała mu wojnę. I nie chodzi już nawet o kontrole instytucji publicznych, które go gnębią (bo tak naprawdę niemal nie ustają), ale o wytaczane mu procesy. – Ile ich wszystkich było? Chyba ze 40 wszystkich postępowań – mówi sam zainteresowany. Jego życie od 8 lat polega głównie na stawianiu się w sądach. W każdym miesiącu po 3–4 terminy. Najgorsza jednak jest świadomość, że to nigdy się nie skończy. Bo kiedy zapada jeden wyrok, w kolejce już czekają kolejne pozwy.
Niewysoki, szczupły mężczyzna nie rusza się bez wielkiej teczki, w której przechowuje akta, odpisy, pisma – najważniejsze dokumenty w jego życiu. – Nie mogę niczego przegapić, zaniedbać, bo to może zrujnować moje życie – wyznaje przygnębiony. Ostatnia sprawa jest tego najlepszym dowodem: spóźnił się na rozprawę, w której był oskarżony o naruszenie dóbr osobistych przeciwniczki. Ludzka rzecz: samochód, którym jechał do Warszawy, się zepsuł. Było holowanie do warsztatu, przyjechał na rozprawę po czasie. Zapadł wyrok w trybie zaocznym – Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że ma przeprosić, m.in. na antenie telewizji Polsat, zapłacić 30 tys. zł plus koszty sądowe. Wszystko z klauzulą natychmiastowej wykonalności. Zgodnie z przepisami k.p.c. sąd miał prawo tak postanowić. Art. 339 mówi: „Jeżeli pozwany nie stawił się na posiedzenie wyznaczone na rozprawę albo mimo stawienia się nie bierze udziału w rozprawie, sąd wyda wyrok zaoczny”. I przyjmie za prawdziwe twierdzenia powoda”.
Otręba, zgodnie z art. 344 k.p.c., odwołał się, ale nie wie, czy jutro na jego konto nie wejdzie komornik, bo klauzula natychmiastowej wykonalności nie przestaje działać. – Czasem nie mam siły – mówi zrezygnowany. Żona z dziećmi pojechała na wakacje, a on siedzi i pilnuje, żeby czegoś nie przegapić. I tak już od 96 miesięcy z okładem. Sterty akt, dziesiątki spraw. Setki terminów.

Miłe złego początki

Skąd u magistra po Wyższej Szkole Informatyki, Zarządzania i Administracji pomysł na bycie przedszkolanką? Po studiach pracował w drukarni wielkoformatowej, był zadowolony z posady. Ale poznał dziewczynę (po ekonomii), zakochał się i ożenił. Zaczęli myśleć o tym, jak ustawić sobie życie. – Moja mama prowadziła przedszkole w Piasecznie. Wciąż było więcej chętnych niż miejsc – opowiada. A teściowie mieli w Starej Iwicznej duży dom, gdzie kiedyś prowadzili kwatery pracownicze. Żona po praktyce u matki Michała Otręby skończyła podyplomowo pedagogikę. Przebudowali więc dom teściów na przedszkole. To był 2002 r. – Pierwszej zimy zostało zapisane tylko jedno dziecko. Byliśmy przerażeni. Ale już jesienią następnego roku mieliśmy nadkomplet. Mimo dobudowy sal nie byliśmy w stanie pomieścić wszystkich chętnych – wspomina. Decyzja: trzeba zbudować przedszkole od nowa. Zaczęli szukać działki. I znaleźli za miedzą, w Nowej Iwicznej. Zrobili wywiad w gminie: plan zagospodarowania przestrzennego dopuszczał realizację usług nieuciążliwych dla lokalnej społeczności w budynkach mieszkalnych lub wolnostojących. Akt notarialny kupna gruntu podpisali 13 grudnia 2006 r. – w 25. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Feralna data? W ich przypadku oznaczała także wejście na wojenną, a raczej na sądową ścieżkę.
Następna data, jaką zapamiętał, to był 23 maja 2007 r. (23. rocznica zaocznego wyroku śmierci wydanego przez sąd wojskowy w Warszawie na płk. Ryszarda Kuklińskiego). Oglądał ze swoim kierownikiem budowy działkę, na której miało stanąć jego przedszkole. Podszedł do nich sąsiad z żoną, zagadał, co tam stanie. Kiedy Otręba odpowiedział, że przedszkole, usłyszał: „nie pozwolę”. I zaczęło się. W pierwszej skardze do Wydziału Urbanistyki i Architektury Starostwa Powiatowego w Piasecznie jego adwersarze podnoszą, że w okolicy jest dość placówek o charakterze oświatowym. A kolejne przedszkole będzie uciążliwe dla mieszkańców, choćby z powodu natężonego ruchu samochodowego i hałasu powodowanego przez bawiące się dzieci. Pod protestem podpisało się 16 osób. Potem większość z nich się wykruszy lub przejdzie na stronę przedszkola. Na placu boju zostaną dwie najbardziej zdeterminowane – sąsiad i sąsiadka. Sąsiad nie pozwala podać swoich danych osobowych ani cytować go w artykule. Sąsiadka nie ma czasu rozmawiać.

Na noże

Starostwo wydało jednak zgodę na budowę – 1 czerwca 2007 r. (57. rocznica ukazania się komunikatu prasowego Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych o zrzuceniu przez amerykańskie samoloty u polskiego wybrzeża masowych ilości stonki ziemniaczanej, która po wydostaniu się na brzeg miała się rozplenić po całym kraju). Potem w lawinowym tempie pojawiły się kolejne skargi, interwencje, zażalenia. Gdy budynek zaczął rosnąć, że za duży. Że za wysoki. Że parking nie taki. I że za mało powierzchni biologicznie czynnej, czyli zieleni. Urzędnicy mieli prawo być zaniepokojeni i znużeni. W sprawę został wciągnięty wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski. W lutym 2008 r. wydaje odmowę stwierdzenia nieważności pozwolenia na budowę. Podtrzymuje ją w marcu. Więc tego samego miesiąca Michał Otręba z żoną składają wniosek o pozwolenie na użytkowanie budynku. – I jesteśmy w szoku, bo wojewoda w czerwcu stwierdza o nieważności pozwolenia na budowę. Pod pretekstem, że budynek jest za duży, za mało przy nim miejsc parkingowych, a w ogóle nie przewiduje go plan.
– Nie próbowaliście się państwo jakoś dogadać, porozumieć, załagodzić sprawę – pytam. Michał Otręba: – Nie było szans. Od początku sprawa poszła na noże.
– Zostaliśmy z przedszkolem zapiętym na ostatni guzik, do którego nie mogliśmy wprowadzić dzieci, które na to czekały. I z ogromnym kredytem, jaki wzięliśmy na jego budowę, który trzeba było spłacać. Bank nie chciał czekać – opowiada Otręba. Zapożyczyli się po rodzinie i znajomych, powyprzedawali wszystko, co miało wartość. W pewnym momencie już nie było skąd brać pieniędzy. Jak to się gładko mówi: stracili płynność finansową. I tak dobrze, że bank nie wypowiedział im kredytu. Walczyli o każdą złotówkę. Osobna batalia toczyła się w sądach. Sprawa oparła się o Naczelny Sąd Administracyjny, który 25 listopada 2009 r. wydał wyrok korzystny dla przedszkola (80 lat wcześniej powołano Instytut Ekspertyz Sądowych, a 33 lata temu Telewizja Polska wyemitowała premierowy odcinek serialu kryminalnego „07 zgłoś się”).

Ile było spraw? Ze 40 – mówi Michał Otręba. Najgorsza jednak jest świadomość, że to nigdy się nie skończy. Bo kiedy zapada jeden wyrok, w kolejce już czekają kolejne pozwy

Wydawało się, że po wyroku NSA sprawa została wyjaśniona i zbliżamy się do szczęśliwego końca. Ale to by było za proste. Wprawdzie wojewódzki inspektor budowlany daje wreszcie pozwolenie na użytkowanie budynku, a Otręba uzyskuje wysokie odszkodowanie (ponad milion złotych) od wojewody mazowieckiego za rok przestoju, który naraził go na straty, ale to wcale nie znaczy, że ogłoszony zostaje rozejm.
– Choć mieliśmy taką nadzieję – przyznaje „przedszkolanek”. Byli z żoną w euforii. Znaleźli bank, który na dobrych warunkach zdecydował się przejąć finansowanie ich inwestycji. A rankiem 4 maja 2009 r. (15 lat wcześniej na antenie TVP 1 ukazało się premierowe wydanie programu rozrywkowego „Śmiechu warte”) progi przedszkola Nutka w Nowej Iwicznej przekroczył pierwszy podopieczny – Szymek. Za nim kolejni. – To był też prezent na moje urodziny – przyznaje Otręba.
Ale radość nie trwała długo, bo choć przedszkole działało, sąsiedzi nie przestali pisać. Nawet po kilkaset skarg rocznie. A on jeździć po urzędach. Nawet osoba praktykująca któryś z zawodów prawniczych może się w tym wszystkim pogubić. Taki przykład: już po wyroku NSA – 16 czerwca 2010 r. wojewoda mazowiecki wydaje decyzję o odmowie stwierdzenia nieważności pozwolenia na budowę przedszkola. Ale już 6 maja 2011 r. chce unieważnić decyzję o odmowie postępowania.

Wojewoda się wycofuje

Pojawiają się plotki, że sąsiadka, która walczy z Otrębą, jest krewną wojewody Jacka Kozłowskiego i dlatego tak angażuje się on w tę sprawę. Wysyłam pytanie i dostaję odpowiedź: „Uprzejmie informujemy, że wojewoda ma obowiązek prowadzić postępowania na wniosek obywateli w granicach swoich kompetencji. W toku postępowania dotyczącego przedszkola wojewoda zachował obiektywizm i nie faworyzował żadnej ze stron konfliktu. W chwili obecnej w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim nie toczy się żadne postępowanie administracyjne, dotyczące kontroli prawidłowości decyzji o pozwoleniu na budowę przedszkola w Nowej Iwicznej. W obrocie prawnym pozostaje ostateczna decyzja wojewody z 16 czerwca 2010 r., odmawiająca stwierdzenia nieważności decyzji starosty piaseczyńskiego z 1 czerwca 2007 r. Ostatnim rozstrzygnięciem wojewody w tej sprawie było postanowienie z 3 sierpnia 2012 r. odmawiające wszczęcia postępowania w sprawie stwierdzenia nieważności decyzji starosty piaseczyńskiego z 1 czerwca 2007 r. Rozstrzygnięcie to zostało utrzymane w mocy przez Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego 9 listopada 2012 r. Z informacji Wydziału Infrastruktury i Środowiska Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego wynika, że sprawa podlega obecnie ocenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Pragniemy również podkreślić, że w każdym przypadku wpływu wniosku dotyczącego kompetencji wojewody (jako organu administracji architektoniczno-budowlanej II instancji), w tym również w omawianej sprawie, zgodnie z zasadą praworządności, wojewoda jest zobowiązany wniosek rozpatrzyć i wydać rozstrzygniecie. Między wojewodą Jackiem Kozłowskim a którąkolwiek ze stron konfliktu nie istnieje żaden stopień (nawet najodleglejszy) pokrewieństwa ani nie istniały w przeszłości i nie istnieją obecnie jakiekolwiek inne powiązania i zależności poza rozpatrywaniem wniosków dotyczących sprawy przedszkola”.
W sprawę przedszkola o wdzięcznej nazwie Nutka zostały zaangażowane bodaj wszystkie instytucje państwowe. W Głównym Urzędzie Nadzoru Budowlanego wylądowały 24 skargi i tyleż toczy się tam postępowań. W wojewódzkim sądzie administracyjnym – jak zlicza Michał Otręba – kilkanaście. Nie licząc tych, które biegną w instancjach cywilnych i karnych niższego rzędu. – W toku mam kilkanaście spraw, wszystkich wyroków ponad 40 – ocenia Otręba.
W jednej z nich został oskarżony z poważnego paragrafu: art. 160 i 190 kodeksu karnego („Kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.). – Zmienialiśmy tłuczeń na parkingu na kostkę. Sąsiad chodził i robił nam zdjęcia, bo wszystko dokumentuje – opowiada Otręba. Jak mówi, przejechał koło niego samochodem, a zaraz potem dostał pozew, że chciał go zabić, przyciskając autem do ogrodzenia. A teściowa chciała dobić, rzucając kamieniami. Na szczęście znalazły się zapisy z monitoringu, na których wszystko widać. Sąsiad ma teraz sprawę z urzędu za fałszywe zeznania. (Żeby zostać w zgodzie z prawdą, to zirytowana kobieta sypnęła sąsiadowi piaskiem w oczy).
Trudno osobie z zewnątrz ogarnąć te wszystkie sprawy. O podtapianie przez przedszkole sąsiadów, o pomówienia na forach internetowych, o zdychające jakoby ślimaki. O zagrożenie życia i zdrowia dzieci przebywających w przedszkolu. Jedna sprawa jest rozstrzygana przez kilka instytucji: administracyjnie, przez sądy karne oraz cywilne. Zakładając nawet, że w jednym urzędzie jedną sprawą zajmuje się tylko jeden urzędnik, a postępowanie trwa średnio 1,5 miesiąca, to przyjmując średnią krajową, kosztuje to podatnika jakieś 5 tys. zł. Jeśli pomnożyć to przez liczbę spraw i te siedem lat, przez które trwają, kwota robi się imponująca.
– Teraz kontroluje mnie skarbówka – przyznaje Otręba. W prokuraturze rozpatrywany jest protokół pokontrolny Głównego Urzędu Nadzoru Budowlanego, z którego wynika, że budynek przedszkola jest za długi o 11 cm. Ma także stwierdzić, czy kubatura gmachu netto podana w pozwoleniu na budowę jest prawidłowa, gdyż nie zgadza się z kubaturą brutto (chodzi o różnicę pomiędzy przestrzenią użytkową a nieużytkową). Z ostatnich wieści wynika także, że Prokuratura Rejonowa w Warszawie zażyczyła sobie od wszystkich instytucji publicznych przesłania akt spraw, w których występuje Michał Otręba. Gromada funkcjonariuszy państwowych ma więc co robić.
– Myślał pan o tym, żeby zrezygnować z prowadzenia działalności w miejscu, gdzie pana tak bardzo nie chcą? – pytam Michała Otręby. Zwłaszcza że niedawno wybudował trzecią placówkę – w Piasecznie. – Miałbym się poddać po tylu latach walki? Tylu wyrzeczeniach? W życiu – zapewnia. I wylicza, ile, poza nerwami, kłopotami ze zdrowiem, ta historia go kosztowała. – Większość odszkodowania od wojewody poszła na honoraria moich prawników – mówi. Jego życie osobiste wyznaczają sprawy w sądach. Nie zna dnia ani godziny, kiedy coś będzie się działo, bo policja także jest zaangażowana w tę historię i co raz nawiedza ich w domu, przesłuchuje. Ostatnio jego żonę w kwestii ślimaków i podtapiania. Oraz wyłudzenia odszkodowania. Nie mówiąc już o tym, że sprawa ma swój podtekst polityczny. Gdyż jego adwersarze są związani z rządzącą opcją, a on jest radnym niezrzeszonym, samorządowym.

Paranoja jest goła

W tej sprawie jedynymi zadowolonymi osobami wydają się dzieci uczęszczające do przedszkoli Otręby i ich rodzice. Placówki cieszą się popularnością, cena w stosunku do oferty jest umiarkowana. Nie narzekają także pełnomocnicy właściciela – mają co robić. On sam wydaje się strzępem człowieka, choć nie ustaje w walce. Jego adwersarze także nie tracą na wojowniczości. Sąsiad, od którego sprzeciwu zaczęła się ta historia, nie zgadza się na rozmowę pod nazwiskiem. Ale to nie znaczy, że nie rozmawia. Mówi o bezprawiu, które panuje w Polsce. I o tym, że nie spocznie, dopóki nie doczeka się sprawiedliwego wyroku. Zapewnia, że nie jest nawiedzonym wariatem. Czeka na wyrok. A fałszywe zeznania? Nie będzie komentować. Sąsiadka jest bardzo zajęta, nie ma chwili, aby porozmawiać, bo właśnie robi zakupy, a potem wyjeżdża. Rzuca tylko coś o zatrważających parametrach budynku i kontrolach, które trwają. Sprawa jest rozwojowa. I znając polskie realia, może ciągnąć się przez kolejne kilka albo kilkanaście lat. I nie ma możliwości, żeby ją przerwać. Jak w małżeństwie: tylko śmierć może ją zakończyć.
Gdyby dla czytelników miało to znaczenie: dzisiaj, w piątek, kiedy czytają państwo ten tekst, mija 114. rocznica od dnia, kiedy podpisany został akt notarialny, na mocy którego społeczeństwo polskie podarowało Henrykowi Sienkiewiczowi dworek w Oblęgorku. Społeczeństwo polskie już się pogodziło z tym faktem.