Ukraińska milicja, oddziały specjalne Berkut i wojska wewnętrzne otoczyły centrum Kijowa, gdzie odbywają się antyrządowe protesty. Opozycjoniści prowadzą negocjacje z funkcjonariuszami.

W centrum ukraińskiej stolicy zostały rozebrane przez wojska wewnętrzne dwie barykady. Władze ostrzegają przed łamaniem prawa.
W czasie akcji wojsk wewnętrznych nie doszło do bójek. Protestujący są otaczani przez żołnierzy, którzy rozbierają barykady, a następnie odpychają manifestantów tarczami od budynków rządowych.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, któremu podlegają wojska prowadzące operację, uzasadniło je koniecznością umożliwienia przejazdu do siedzib władz. Ma to być odpowiedź na prośby mieszkańców.

O odblokowanie centrum zaapelował też prokurator generalny Wiktor Pszonka, który zagroził, że wszyscy, którzy łamią prawo zostaną ukarani. „Nie sprawdzajcie cierpliwości władzy. Nie prowokujcie organów porządku publicznego” - powiedział w oświadczeniu telewizyjnym.
Organy ścigania wtargnęły też do siedziby partii Ojczyzna Julii Tymoszenko w Kijowie. Jest to największe i najpopularniejsze ukraińskie ugrupowanie opozycyjne.

Przedstawiciele organów ścigania przeszukali pomieszczenia. Według pracowników biura, kazano im w tym czasie leżeć na ziemi. Funkcjonariusze włamali się do pomieszczenia, gdzie były serwery i je zabrali. Nadchodzą sprzeczne informacje, co do tego, kto odpowiada za tę akcję: albo jest to Służba Bezpieczeństwa Ukrainy albo oddziały specjalne Berkut.

Na Chreszczatyku funkcjonariusze okrążyli ratusz, a na placu Niepodległości trwają przygotowania do ewentualnego szturmu, na schodach rozłożono przezroczystą folię, która ma jakoby przeszkodzić wbiegającym milicjantom i żołnierzom. Postawiono tam także specjalne posterunki.
Liderzy opozycji podkreślają, że akcja na placu Niepodległości jest pokojowa i funkcjonariusze nie mają prawa jej likwidować. Wyrazili oni także gotowość do rozmów z Wiktorem Janukowyczem, oczywiście jeśli nie dojdzie do pacyfikacji protestów.

Wcześniej porozmawiać z żołnierzami wojsk wewnętrznych wyszedł między innymi opozycjonista Witalij Kliczko. "Demonstracja jest pokojowa" - podkreślił. "Pomyślcie, tam na placu mogą być wasi przyjaciele, rodzina, znajomi. Ludzie wyszli na ulice nie po to, aby na kogoś napadać, a dlatego, że chcą normalnie żyć, bo mają już mają dosyć" - dodał Kliczko.

Zamknięto także 3 stacje metra znajdujące się w pobliżu, oficjalnie - z powodu alarmu bombowego.

Oznacza to, że demonstranci nie będą mieli gdzie uciec.