Rośnie liczba brytyjskich konserwatystów gotowych głosować "nie" w zapowiedzianym na 2017 rok referendum unijnym. Od zeszłej środy, kiedy premier David Cameron zapowiedział renegocjację warunków członkostwa w Unii Europejskiej, zadeklarowało się już trzech czołowych torysów - dotychczas nie kojarzonych z obozem eurosceptyków.

Jako pierwszy możliwość głosowania przeciwko pozostaniu w Unii - jeśli David Cameron nie wywalczy zadowalających ustępstw - zgłosił burmistrz Londynu Boris Johnson. Osłodził to jednak mówiąc: "Założę się o każde pieniądze, że jeśli otrzymamy przyzwoite warunki, co jest bardzo prawdopodobne, to Brytyjczycy, którzy w głębi serca chcą być europejskim państwem, zagłosują za pozostaniem".

Gotowość oddania głosu przeciwko Unii zgłosili jeszcze otwarcie minister samorządu lokalnego Eric Piccles, a po nim współprzewodniczący Partii Konserwatywnej Grant Shapps. Kilku innych ministrów prywatnie podziela ich zdanie.

W ocenie brytyjskich komentatorów, zapowiedź referendum, jaka padła w środę w przemówieniu premiera Camerona, nie tylko nie spacyfikowała eurosceptycznego skrzydła torysów, ale je ośmieliła.