Tylko 36 proc. mieszkańców Wysp chce pozostania kraju w UE. 42 proc. jest temu przeciwne. Wczoraj David Cameron zagrał va banque. W długo oczekiwanym przemówieniu na temat strategii europejskiej brytyjski premier zapowiedział wczoraj, że w razie utrzymania władzy przez konserwatystów po wyborach w 2015 r. zostanie rozpisane referendum, w którym Brytyjczycy zdecydują, czy chcą pozostać w Unii, czy z niej wystąpić. Głosowanie miałoby się odbyć najpóźniej w 2017 roku.
Wcześniej Cameron zamierza doprowadzić do renegocjacji zasad, jakie dziś łączą Wielką Brytanię ze Wspólnotą. I takie renegocjowane członkostwo przedstawić w referendum jako alternatywę dla wystąpienia kraju z UE. Sam Cameron opowiada się za pozostaniem w Unii na nowych warunkach.

Laburzyści ostrzegają

Strategia jest ryzykowna z dwóch powodów. Po pierwsze, brytyjskie społeczeństwo jest bardzo sceptyczne wobec utrzymania członkostwa. Z ostatnich sondaży wynika, że tylko 36 proc. respondentów chce pozostania kraju w UE, a 42 proc. jest temu przeciwne (reszta nie ma zdania). Po drugie, w Brukseli mało kto chce otwierać traktaty i wyjść naprzeciw oczekiwaniom Londynu.
– To podejście nie zostanie pozytywnie przyjęte przez naszych europejskich partnerów. Oni nie traktują Unii jako kafejki, w której każdy bierze to, na co ma ochotę – ostrzegł deputowany Partii Pracy i były komisarz UE Lord Mandelson.

Jednolity rynek to jest to

Cameron chce jednak zapobiec innemu zagrożeniu: rosnącym wpływom eurosceptycznej frakcji w Partii Konserwatywnej. Mimo rekomendacji szefa rządu w październiku 2011 r. aż 81 torysów w Izbie Gmin opowiedziało się za wystąpieniem kraju z Unii.
Szef rządu nie powiedział wczoraj, z jakich obszarów integracji Zjednoczone Królestwo chciałoby się wycofać. Jednak wiceprzewodniczący konserwatystów w Parlamencie Europejskim i bliski współpracownik Camerona Geoffrey Van Orden kilka dni temu przyznał w wywiadzie dla DGP, że chodzi zwłaszcza o przepisy dotyczące polityki społecznej, warunków zatrudnienia, współpracy wymiaru sprawiedliwości, polityki zagranicznej i obronnej, a także zasad wykorzystania funduszy strukturalnych.
Szef brytyjskiego rządu ostrzegł wczoraj, że Wielka Brytania nie chce, aby wiązał ją traktatowy zapis o dążeniu do „coraz bardziej zintegrowanej Unii”. Jest także przeciwna coraz głębszej integracji państw strefy euro z punktu widzenia polityki budżetowej, fiskalnej i nadzoru nad bankami. Cameron stwierdził, że sednem brytyjskiego członkostwa powinna być przynależność do jednolitego rynku, bo to podstawa dobrobytu kraju.
– 49 proc. brytyjskiego eksportu trafia do krajów UE, co daje 3 miliony miejsc pracy. Sprzedaż do Niemiec (27 mld funtów w 2011 roku) była prawie taka sama jak do USA (30 mld funtów). To także dzięki przynależności do Unii Zjednoczone Królestwo przejmuje 1/5 wszystkich bezpośrednich inwestycji zagranicznych całej zjednoczonej Europy – mówi DGP Simon Tilford z londyńskiego Center for European Reform (CER).
Źródła dyplomatyczne w Berlinie przyznają, że Angeli Merkel bardzo zależy na utrzymaniu Wielkiej Brytanii w Unii. Chodzi nie tylko o interesy finansowe, lecz także wspólnotę interesów, gdy idzie o forsowanie koncepcji gospodarczych. Dlatego kanclerz jest gotowa podjąć negocjacje i pójść na ustępstwa.

Bez jedności

– To jednak oznacza niebezpieczną tendencję dla krajów spoza strefy euro, w tym dla Polski – mówi DGP Cinzia Alcidi z brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS). – W ciągu następnych 3–4 lat Niemcy będą chciały forsować kolejne etapy integracji w gronie państw Eurolandu, a nie całej Unii, by dodatkowo nie komplikować zadania Cameronowi – dodaje.
Przykład takiej strategii już się pojawił we wtorek. 11 krajów strefy euro porozumiało się w ramach mechanizmu tzw. wzmocnionej współpracy w sprawie ustanowienia podatku od transakcji finansowych. To pierwszy w historii Unii przypadek ominięcia zasady jednomyślności w obszarze podatków, uważanym za niezwykle wrażliwy z punktu widzenia suwerenności narodowej.