Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski twierdzi na łamach "Gazety Wyborczej", że ferowane z zawieszeniem wyroki na Marcina Plichtę, to efekt m.in. wygodnictwa wymiaru sprawiedliwości.

Podstawowym warunkiem dobrowolnego poddania się karze (a tak było np. w przypadku ostatniego wyroku wydanego przez sąd w Kwidzynie - 2 lata w zawieszeniu na 5), są rokowania co do poprawy oskarżonego. A w tym przypadku rokowania były żadne. To wyrok niezgodny z kodeksem postępowania karnego. Chciałbym wierzyć, że chodzi o błąd, mówi Ćwiąkalski.

To nie jest zły chłopak

Zapytany jak mogło dojść do takiego werdyktu, wyjaśnia, że trzeba by sprawdzić, skąd był obrońca oskarżonego. Jeśli miejscowy adwokat, to mógł przekonać sędziego na zasadzie zaufania, że to nie jest zły chłopak. Młody, ale utalentowany i warto pomóc mu, by wyszedł na prostą. A jeśli adwokat z innego miasta? - pyta "GW". - Jakieś znane nazwisko z Warszawy czy Trójmiasta. Bywa, że taki adwokat w mieście powiatowym ma duży szacunek, i co za tym idzie, dar przekonywania.

A może chodziło o wygodę prokuratora i sędziego? Przymykali oko na dobrowolne poddanie się karze przez oskarżonego, bo to szybki wyrok bez żmudnego postępowania sądowego i dobrze wpływa na statystyki. Ten mechanizm mógł dotyczyć aż czterech wyroków Plichty. - To niestety prawdopodobne, potwierdza Ćwiąkalski. - Zresztą, przepis, który umożliwia dobrowolne poddanie się karze, jest bardzo dobry. Pod warunkiem że stosuje się go zgodnie z kodeksem postępowania karnego.