Groźby globalnych epidemii, zagrożenia terrorystyczne, stopniowe niszczenie środowiska naturalnego czy nieznane konsekwencje wprowadzania nowych technologii to przykłady współczesnych problemów.
Coraz powszechniej słychać pretensje do polityków o nieumiejętność stawiania czoła tym problemom. Z drugiej strony mamy ekspertów, którzy mogą sięgać do ważnych i sprawdzalnych osiągnięć nauki. Nauki, która w ostatnich dekadach dokonała tak wielkiego postępu, że ze względu na jej złożoność zbyt rzadko jednak przedostaje się do powszechnej świadomości. Kto wie na przykład, że w rozumieniu istoty genetycznie modyfikowanych upraw, genetycznie uwarunkowanych chorób, konsekwencji rozwoju społeczeństwa sieciowego czy możliwości wytwarzania materiałów o z góry zadanych własnościach dokonał się w ostatnich dwu – trzech dekadach kolosalny postęp, umożliwiający zarówno skuteczne wykorzystywanie tych osiągnięć dla dobra kraju, jak i racjonalną ocenę ewentualnych zagrożeń? Stojąc przed problemami wymagającymi głębokiej wiedzy, politycy nie mają jednak wyjścia – muszą odwołać się do sądów ekspertów. I tu zaczynają się kłopoty, po obu zresztą stronach.
Politycy nie wierzą w realną przydatność wiedzy naukowców. Obawiają się też rad niezgodnych z politycznymi intencjami zleceniodawców, mimo że przecież ostateczne decyzje pozostają i tak w gestii tych pierwszych. Ze strony potencjalnych ekspertów też jest nieufność. Doradztwo jest bowiem czymś innym niż badania. To konieczność dobitnego formułowania konkluzji lub, gdy to niemożliwe, uczciwego artykułowania ryzyka zawartego w proponowanym rozwiązaniu. To częsta konieczność uwzględnienia elementów pomijanych w codziennej pracy badawczej, bo wykraczających poza własną wąską specjalność naukową. To narażanie się na publiczną krytykę, bo przecież wiele ekspertyz może się okazać sprzecznych z powszechnymi sądami, kształtowanymi przez braki w wykształceniu, nieracjonalne nawyki bądź dezinformację sączącą się z niektórych popularnych mediów. To wreszcie obawa przed zaszufladkowaniem politycznym, jeśli bowiem jakieś opinie eksperta miałyby się pokryć ze stanowiskiem którejś z partii, jej przeciwnicy polityczni od razu zapamiętują to sobie jako wyraz zaplanowanego działania. Uczciwie trzeba przyznać, że niektórzy uczeni nie są tu bez winy i często nie potrafią rozgraniczyć swych funkcji eksperckich od normalnego, obywatelskiego zaangażowania w spory polityczne.
Aby pokonać te dylematy, niezbędne są działania systemowe. Polska jest wyjątkiem wśród rozwiniętych krajów. Brakuje tu jakiejkolwiek instytucji doradczej gotowej do natychmiastowego niesienia merytorycznej pomocy, do wsparcia przy opracowywaniu strategicznych planów rozwoju. Nie dość, że takiego think tanku u nas nie ma, to jeszcze zdaje się nikt specjalnie nie odczuwa jego braku.
Może więc udałoby się choćby utworzyć w kancelarii premiera stanowisko pełnomocnika ds. tworzenia ekspertyz naukowych na użytek rządu (chief scientific advisor w nomenklaturze administracji brytyjskiej) – takie stanowisko zostało niedawno utworzone także w ramach Komisji Europejskiej. Doradca taki dbałby o to, aby decyzje polityczne wsparte były opiniami ekspertów posiadających najbardziej aktualną wiedzę. Niepotrzebna byłaby do tego nowa instytucja, wystarczyłby ów kompetentny pośrednik adresujący swe zamówienia do wirtualnego centrum studiów strategicznych. Gotowym i wiarygodnym zalążkiem takiego rozwiązania mogłaby na przykład stać się funkcjonująca w ramach Polskiej Akademii Nauk sieć wybieralnych komitetów naukowych złożonych z najwybitniejszych w kraju specjalistów w poszczególnych, węższych i szerszych obszarach wiedzy. Kiedy wreszcie zrozumiemy, że bez stałego eksperckiego wsparcia nie może dzisiaj funkcjonować żadne państwo?