"Jarosław Kaczyński nie musiał mnie wmanewrowywać w sprawę „krótkiej listy”. To mnie zaskoczyło, bo to było takie babskie "o słowo za dużo". Ta sprawa dała okazję do bardzo śmiesznych spekulacji. Jednak to nie zmienia faktu, że nadal go lubię" - powiedziała na antenie TVN24 Jadwiga Staniszkis.

I dodała, że Kaczyński nie mówił o liście, tylko o ludziach, którzy czuli się zagrożeni. "I to była prawda" - tłumaczyła.

Staniszkis relacjonowała też rozmowę z prokuratorem, któremu mówiła o spotkaniu z prezesem PiS, podczas którego padły słowa o „krótkiej liście”.

"Sprawa była dosyć prosta, bo pan prokurator oczywiście wiedział, że tutaj chodziło o śmierć wizerunkową. Nie chodziło o żadną listę tylko o moje odczucie związane ze śp. gen. Petelickim z kwietnia czy z maja, że to środowisko, które dużo wie jest zagrożone utratą wizerunku przez różnego rodzaju presję" - opowiadała znana socjolog. "Chodziło o utratę wiarygodności i to była jedyna rzecz jaką przekazałam Kaczyńskiemu w minutowej rozmowie" - przekonywała.

Staniszkis podkreśliła, że ona również padła ofiarą „niszczenia wizerunku”. "Gdy w 2004 roku opublikowano listę Wildsteina sama myślałam o samobójstwie. To był dla mnie szok. To była część niszczenia wizerunku" - mówiła.

Socjolog zaznaczyła, że nie wierzy w "samobójstwo generała". "Widać w nim było energię i życie. Rozmawiałam z nim kilkanaście razy. Czułam do niego sympatię. Dokładnie tymi samymi ludźmi pogardzaliśmy - on ze względu na swoją wiedzę, a ja za względu na obserwacje, jak funkcjonują ponad swoimi możliwościami" - przyznała Staniszkis.