Okres świąteczny nie sprzyja wydarzeniom wielkiej rangi, a ponieważ trzeba znaleźć pożywienie dla mediów elektronicznych i gazet, zdumiewającego znaczenia nabierają zdarzenia doprawdy czwartorzędne.
Janusz Palikot na tej zasadzie doczekał się nieoczekiwanej chyba reklamy z tej okazji, że nazwał Jarosława Gowina „katolicką ciotą”. Zaś Donald Tusk popełnił, jak czytam, dramatyczny błąd, więc natychmiast staram się dowiedzieć, o co chodzi, a tu się okazuje, że zwolnił nadwornego fotografa. Prawo i Sprawiedliwość z miejsca zaoferowało mu posadę, a oburzenie polskiego ludu sięgnęło zenitu, tylko nie wiadomo, po czym je poznać.
Żądnym wiadomości proponuję może nie aż tak dramatyczne i pełne wymowy wydarzenia, ale również godne uwagi, a mimo to lekceważone. Oto kilka przykładów: dlaczego w całej Polsce trwa akcja wycinania starych drzew przy szosach, nawet wtedy, gdy stoją w oddaleniu kilkumetrowym i nikomu nie zagrażają? Dlaczego nie można dojść ładu z tym, czy trzeba się koniecznie meldować i czy tylko na pobyt stały, czy także na czasowy, co sprawia na przykład, że nie wiadomo, z jakim urzędem skarbowym się rozliczać? Dlaczego bilet kolejowy kosztuje dwa razy więcej niż autobusowy, chociaż na znanej mi trasie jest w pociągu zawsze pusto? Dlaczego wreszcie zapewne błahość ludzkich przeżyć tak wpływa na dziennikarzy, że o ludziach piszą tylko wtedy, gdy im się coś stanie, a nie wtedy, gdy po prostu marnie żyją i nie mają żadnych widoków na polepszenie losu.
Nikt mi nie wmówi, że miałkość informacji wymusza internet. Na Zachodzie gazety internetowe zachowują znakomity poziom
Podobno prasie i telewizji zagraża internet, ale sięgam do rozmaitych platform oraz serwisów społecznościowych i znajduję tam – poza całkiem sensownymi wymianami zdań między ludźmi interesującymi się podobnymi sprawami – jedynie niezliczoną liczbę banialuk. Podobno te banialuki nazywają się blogami, ale po wieloletnich lekturach ludzi myślących, a w szczególności – z racji zawodu – filozofów, nie bardzo rozumiem, czy autorom tych blogów chodzi o ekspresję ich duszy, czy też o to, byśmy się czegokolwiek od nich dowiedzieli. Jeżeli idzie tylko o tak zwane wyrażenie samego siebie, to hulaj dusza, tylko ja nie mam powodu tego czytać, a jeżeli o przekazanie treści, to ich brak. Mają w Polsce powstać gazety internetowe na wzór kilku sławnych amerykańskich. Daj Boże, daj wszystkim po trochu, tylko że nie bardzo w to wierzę, bo te amerykańskie są na dość wysokim poziomie, bez najmniejszej ulgi z racji, że to tylko w internecie, a w Polsce wszystkim, którzy w internecie się prezentują, wydaje się, że można działać w nim na pół gwizdka. Jak się przekonałem, te amerykańskie gazety internetowe nawet dobrze płacą, co się w Polsce na razie nie zdarza.
Wydaje się, że internet powinien być poważniejszy od tego, co nie wirtualne. Zdarza się, jak na przykład Kultura Liberalna.pl czy Dwutygodnik.com, ale może warto byłoby dowiedzieć się, czy redaktorzy tych pism nie poświęcają na pracę nad nimi co najmniej tyle czasu, ile go potrzeba w prasie drukowanej, a może nawet więcej. Właśnie dlatego, żeby wykazać, że skoro się działa w internecie, to nie znaczy, że się jest gorszym lub mniej starannym.
A zatem moje obawy o przyszłość tradycyjnych mediów wynikają raczej z tego, że stają się one wyjątkowo nudne w rezultacie niebywałej miałkości. Tu się natychmiast przywołuje z reguły przykład „Bild Zeitung”, czyli zapewne najbardziej wpływowego tabloidu na świecie. Jednak „ Bild” ma taki wpływ, bo zdobył sobie odpowiednią pozycję merytoryczną. Polskie tabloidy, mimo że się sprzedają, wpływu politycznego wywrzeć nie potrafią. A wynika to z tego, że „Bild” traktuje swoją rolę śmiertelnie poważnie, więc wie, co sprzedaje i dla kogo, wie, że skoro jest czytany co najmniej przez dziesięć milionów ludzi, to musi im zapewnić godziwą strawę i matka Madzi nie wystarczyłaby mu na miesiące życia, jak polskim tabloidom. A może Tusk zwolni fryzjera i będzie znowu o czym pisać?