Jeśli prezydent czy premier złamali konstytucję, dopuszczając do tortur w Polsce, będą odpowiadać przed Trybunałem Stanu. Władze państwa nie mogłyby się tłumaczyć tym, że łamanie praw człowieka miało miejsce na obszarze wyłączonym spod ich władztwa na mocy umowy z USA.
Przekroczenie uprawnień i naruszenie prawa międzynarodowego poprzez bezprawne pozbawienie wolności i stosowanie kar cielesnych to zarzuty, jakie Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, byłemu szefowi Agencji Wywiadu, postawiła prokuratura. Sprawa ma związek z domniemanym istnieniem więzienia CIA na terytorium Polski i mającymi w nim miejsce torturami. O zarzutach poinformowała wczorajsza „Gazeta Wyborcza”.
Dla Siemiątkowskiego sprawa skończy się w sądzie, nie kierował on bowiem żadnym ministerstwem w latach, gdy więzienia CIA miało funkcjonować w mazurskich Starych Kiejkutach. Gdyby jednak analogiczne zarzuty postawiono byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu czy byłemu premierowi Leszkowi Millerowi, sprawa mogłaby się skończyć w Trybunale Stanu z uwagi na to, że odpowiadaliby za naruszenie konstytucji. Chodzi o sformułowane w niej zakazy: więzienia bez decyzji sądu, stosowania tortur i kar cielesnych (art. 40 i 41).
Prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, twierdzi jednak, że Trybunał Stanu jest instytucją martwą i najwyżsi urzędnicy państwa nie mają się czego obawiać.
– Kilkanaście razy do roku różne podmioty formułują niezwykle daleko idące zarzuty, ale nic z nich nie wynika. Od 1982 roku tylko pięć spraw było rozpatrywanych przez trybunał, a w dwóch zapadły wyroki – mówi prof. Chmaj.
Teoretycznie jednak taka odpowiedzialność istnieje. I, jak mówi dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, władze państwa nie mogłyby się tłumaczyć tym, że łamanie praw człowieka miało miejsce na obszarze wyłączonym spod ich władztwa na mocy umowy z USA.
Ustawa z 26 marca 1982 r. o Trybunale Stanu już w pierwszym artykule wskazuje, że za naruszenia konstytucji (a takimi są m.in. łamanie praw człowieka czy stosowanie tortur) odpowiadają m.in.: prezydent RP, premier, członkowie Rady Ministrów, osoby, którym powierzono kierowanie ministerstwem czy naczelny dowódca sił zbrojnych. A to oznacza, że z zarzutami mógłby się też spotkać co najmniej były szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Krzysztof Janik. Droga do tego nie jest jednak łatwa.
– Najpierw te osoby musiałyby zostać postawione w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu. W przypadku prezydenta uchwałę o tym podejmuje Zgromadzenie Narodowe większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków. W przypadku premiera i rządu uchwałę podejmuje Sejm większością 3/5 ustawowej liczby posłów – wyjaśnia prof. Marek Chmaj. Dodaje, że Trybunał Stanu może się ograniczyć tylko do orzeczenia o winie lub jej braku i na tym poprzestać. Ale skazany może też zostać pozbawiony praw wyborczych, dostać zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych, stracić tytuły honorowe i odznaczenia. W teorii trybunał mógłby też sięgnąć po pospolity kodeks karny. – Jeżeli czyn wypełnia znamiona przestępstwa, to można wymierzyć sankcję przewidzianą w konkretnych ustawach, ale coś takiego dotąd się nie zdarzyło – potwierdza prof. Chmaj.
Czy jednak w grę może wchodzić także odpowiedzialność przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym? W końcu o zakazie tortur i nieludzkiego traktowania jeńców wojennych – a za takich uznawano osadzonych w Kiejkutach – mówią międzynarodowe konwencje podpisane przez Polskę.
– Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek minister zgodził się, żeby w Polsce kogoś torturowano. Trzeba by jednak przeanalizować umowę między Agencją Wywiadu a CIA, w której były określone zasady współpracy. Jeżeli zostałoby naruszone nasze prawo, to odpowiedzialność polskich władz byłaby tylko pośrednia, za umożliwienie działań Amerykanom. Za to jednak nie ma sankcji – mówi prof. Genowefa Grabowska, ekspert od prawa międzynarodowego.

Od 1982 r. trybunał rozpatrywał tylko 5 spraw. W dwóch zapadły wyroki