Hiszpański sędzia Baltasar Garzon zapomniał, że nie może stać ponad prawem. Wczoraj mu to przypomniano
Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, lecz jak kończy, mawiał pewien były polski premier. Słowa te powinien sobie wziąć do serca bodaj najsłynniejszy znany sędzia na świecie – Hiszpan Baltasar Garzon. Choć powinien pamiętać także o tym, że żaden sędzia nie może stać ponad prawem. Wczoraj sąd najwyższy w Madrycie uznał, że nie ma podstaw do oddalenia oskarżeń przeciw Garzonowi o przekroczenie uprawnień. Jeśli zostanie uznany za winnego, grozi mu zakaz wykonywania zawodu przez 20 lat, co zakończyłoby jedną z najbardziej błyskotliwych karier sędziowskich w ostatnich latach.
Zaczęła się ona w drugiej połowie lat 80. śledztwem w sprawie utworzonych – przez socjalistyczny rząd – szwadronów śmierci GAL, które zwalczały terrorystów z baskijskiej organizacji ETA. Śledztwo doprowadziło do skazania na 10 lat więzienia ministra spraw wewnętrznych, a Garzon walką z ETA postanowił zająć się osobiście. To on prowadził procesy przeciw domniemanym członkom organizacji czy niedopuszczaniu do wyborów partii podejrzewanych o związki z ETA.
Świat usłyszał o Garzonie w 1998 r., gdy ten wydał międzynarodowy nakaz aresztowania byłego szefa junty wojskowej w Chile, gen. Augusto Pinocheta. Bezpośrednią przyczyną było to, że wśród ok. 3 tys. osób, które zginęły bądź zaginęły w czasie junty, było kilkunastu obywateli Hiszpanii, ale sprawa stała się precedensem, jeśli chodzi o sądzenie zbrodni przez państwa niemające z nimi bezpośredniego związku. Pinochet został aresztowany w Londynie, ale ze względu na zły stan zdrowia Wielka Brytania odmówiła ekstradycji. Jednak w następnym takim przypadku Garzon już dopiął swego. W 2005 r. doprowadził do skazania za zbrodnie przeciw ludzkości dwóch członków argentyńskiej junty (jednego z nich na 640 lat). Choć obrońcy praw człowieka cenili Hiszpana za ściganie byłych dyktatorów, ten coraz bardziej zaczął się kierować medialnością ewentualnych procesów. W 2008 r. rozpoczął śledztwo, które ostatecznie go zgubiło – w sprawie domniemanych zbrodni przeciw ludzkości podczas hiszpańskiej wojny domowej i rządów frankistów. Problem w tym, że w trakcie ich popełniania (zresztą przez obie walczące strony) pojęcie zbrodni przeciw ludzkości nie istniało, a wszystkie czyny popełnione przed 1976 r. zostały objęte amnestią w 1977 r., która w Hiszpanii była do tej pory rzeczą nienaruszalną. Na dodatek samodzielnie nakazał ekshumację 19 masowych grobów. Po protestach Garzon nie dość, że został zmuszony do porzucenia sprawy, to jeszcze sam trafił na ławę oskarżonych. I to nie tylko – jak chcą jego zwolennicy – z powodu naruszenia ustawy amnestii. Pozostałe dwa zarzuty to nielegalne zlecenie policji nagrywania rozmów prawników z klientami oraz wycofanie śledztwa przeciw szefowi Santandera w zamian za łapówkę.
Ale historie znanych sędziów, których kariery kończyły się mało spektakularnie, zdarzały się już wcześniej. Carla del Ponte – prokurator ONZ-owskich trybunałów ds. zbrodni w byłej Jugosławii oraz w Rwandzie – deklarowała, że chciałaby posadzić na ławie oskarżonych Osamę bin Ladena oraz Saddama Husajna i oskarżyła Watykan, że pomaga chronić chorwackich zbrodniarzy. Ale za jej kadencji nie udało się schwytać dwóch najbardziej poszukiwanych, czyli Radovana Karadżicia i Ratko Mladicia, a największy jej sukces – Slobodan Miloszević – zmarł z przyczyn naturalnych przed końcem procesu. Del Ponte została w 2008 r. ambasadorem Szwajcarii w Argentynie.
Wreszcie Kenneth Starr – prokurator, który próbował doprowadzić do impeachmentu prezydenta USA Billa Clintona pod zarzutem krzywoprzysięstwa w sprawie romansu z Moniką Lewinsky. Trwające pięć lat śledztwo kosztowało 47 mln dolarów i zapewniło Starrowi sławę oraz tytuł Człowieka Roku magazynu Time”. Ale do usunięcia Clintona z Białego Domu nie doprowadziło. Dziś Starr jest rektorem Baylor University w Waco w Teksasie.
Kenneth Starr nie zniszczył Billa Clintona, ale został człowiekiem roku.