Jeśli ktoś żył złudzeniami, że budowa unii fiskalnej będzie bezbolesna dla krajów spoza strefy euro, wczoraj zaliczył zimny prysznic. Po spotkaniu Merkel – Sarkozy mieliśmy okazję przekonać się o negatywnych konsekwencjach działania unijnego duumwiratu. Nie po raz pierwszy.
Najpierw duet milczeniem zbywał nawoływania do utrzymania zasady jednego stołu, czyli podejmowania strategicznych dla UE decyzji w gronie 27, a nie 17 państw. Teraz proponuje, by walkę z bezrobociem w strefie euro prowadzić za pieniądze przeznaczone na unijne fundusze strukturalne. Czyli za te, które dla krajów takich jak Polska mają ogromne znaczenie. Formalnym pretekstem do przekierowania strumienia finansów jest ich słabe wykorzystanie. Co ciekawe ani Angela Merkel, ani Nicolas Sarkozy nie zechcieli skonsultować swojego pomysłu z Komisją Europejską.
Odkąd Merkozy rozpoczął przebudowę „27” w tzw. unię matrioszek, czyli wielu prędkości – staramy się obserwować negatywne trendy temu towarzyszące. Dobieranie się do pieniędzy na fundusze strukturalne jest kolejnym z nich. Niezależnie od tego, jakie podaje się przy tym powody.
We Francji lada dzień ruszy kampania prezydencka. Sarkozy zrobi wszystko, by udowodnić, że skutecznie walczy z bezrobociem. I guzik go będzie obchodziła opinia Polski, Węgier czy Rumunii, jakie zastosuje w tej walce metody.
Na przykładzie propozycji Merkozy’ego widać jak na dłoni, że reformowanie strefy euro nie może odbywać się jedynie w gronie 17, 10 czy 2 państw. Decyzje, które zapadają w trakcie powoływania tzw. unii fiskalnej, dotyczą całej „27”. Brytyjczycy obawiają się np. rozmontowania przy okazji największej wartości, jaką ma UE – jednolitego rynku. I nie bez obaw. Ostatnie tygodnie obfitują w pomysły „wzmacniania wzrostu i konkurencyjności” poprzez ujednolicenie w strefie euro np. zasad opodatkowania czy prawa pracy. To nic innego jak równoległy rynek. Tyle że 17, a nie 27 państw. Walka z kryzysem zadłużenia powołała do życia nowe zadanie w UE: ciągłe patrzenie na ręce Merkozy’emu.