Viktor Orban zdołał uformować najsilniejszy gabinet na Węgrzech od upadku komunizmu, ale jego wiarygodność jako polityka szanującego reguły demokracji i kompetentnego w kwestiach ekonomicznych stanęła ostatnio pod znakiem zapytania - uważają komentatorzy.

Centroprawicowy Fidesz, na którego czele stoi premier, zdobył dwie trzecie głosów w wyborach parlamentarnych w 2010 roku i od tamtej pory przeforsował zmiany w konstytucji i wiele ustaw, wywołując zarówno w kraju, jak i za granicą oskarżenia, że podważa zasady mechanizmów wzajemnej kontroli władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej.

"Schyłek demokracji - narodziny dyktatury"

Grupa znanych węgierskich dysydentów, a wśród nich głośny działacz opozycyjny z czasów komunizmu Laszlo Rajk junior, opublikowała 2 stycznia list otwarty, atakujący Orbana i zatytułowany "Schyłek demokracji - narodziny dyktatury". Dzień później sekretarz stanu USA Hillary Clinton wysłała do Orbana list, w którym wyraża zaniepokojenie stanem demokratycznych swobód w kraju; listy z żądaniami wycofania się ze zmian w ustawie o banku centralnym śle Komisja Europejska.

"Financial Times" wróży Węgrom pod rządami Orbana poważne problemy finansowe, włącznie z głębokim kryzysem waluty, zaś zaprowadzone właśnie zmiany w ustawie zasadniczej nazywa "konstytucyjnym zamachem stanu".

Jako młody prawnik Orban przykuł uwagę w czerwcu 1989 roku żądając publicznie wycofania sowieckich sił z Węgier i przeprowadzenia wolnych wyborów w kraju - przypomina BBC. Ale jako premier zyskał przydomek "Viktator", ukuty przez protestującą przeciw jego polityce opozycję, która uważa, że ma dyktatorskie zapędy. Orban zasiał też panikę wśród międzynarodowych partnerów Węgier uprawiając "nieortodoksyjną politykę gospodarczą, a zwłaszcza tocząc publicznie wojnę z własnym bankiem centralnym" - komentuje BBC. Zarzuca mu się również ograniczanie niezależności sądu najwyższego i manipulowanie systemem wyborczym.

Podczas pierwszej kadencji w latach 1998-2002 premier wynegocjował przystąpienie Węgier do NATO i zdołał opanować inflację nie hamując gospodarczego wzrostu. Ale jego gabinet upadł pod ciężarem zarzutów o korupcję. Orban i jego partia na osiem lat znaleźli się w opozycji. To właśnie wówczas analitycy zaczęli oceniać jego metody jako populistyczne, a "Economist" przyznał mu nagrodę za "politykę ścieków", uzasadniając ją "cynicznym populizmem i kłamliwym, autorytarnym, socjalistycznym stylem polityki".

Nie przeszkodziło to Fideszowi-Węgierskiej Partii Obywatelskiej powrócić do władzy, mając w parlamencie komfortową większość umożliwiającą zmianę konstytucji. Od tego czasu Orban przysporzył sobie wielu krytyków, bowiem - ich zdaniem - zaczął narzucać twardą, konserwatywną linię polityczną "wszystkim i wszędzie, od mediów, przez gospodarkę po religię".

Sam Orban nie tylko nie wydaje się być poruszony tą krytykę, ale przedstawia się wręcz jako "jeden z nielicznych, optymistycznych, a nawet entuzjastycznych polityków w Europie". Podczas listopadowego wykładu w London School of Economics powiedział, że "silne przywództwo polityczne" jest "przewagą konkurencyjną" państw środkowej Europy.

Krytycznych opinii na temat premiera nie podziela analityk węgierskiego think tanku Nezopont Intezet, Gabor Takacs, który na łamach "Financial Times" pochwalił Orbana za takie reformy jak ograniczenie wczesnych emerytur w policji i wojsku oraz stworzenie bardziej klarownego systemu ubezpieczeń społecznych.

Eksperci "FT" nie zostawiają jednak na rządach Orbana suchej nitki, wskazując na utratę zaufania rynków finansowych: średnia rentowność obligacji węgierskich wzrosła do najwyższego poziomu od 2009 roku i wynosi 7,67 proc. Koszty węgierskich długów rosną i "istnieje podejrzenie, że Orban przepchnął przez parlament reformę banku centralnego (...), by móc wykorzystać jego rezerwy walutowe, jeśli nie powiodą się rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym" - pisze "FT".

Rozmowy o pomocy od MFW i Komisji Europejskiej utknęły w martwym punkcie po ostatniej reformie banku centralnego, która zdaniem KE kładzie kres jego niezależności. To może oznaczać, ze starania Budapesztu o nową linię kredytową wartą 20 mld euro spełzną na niczym. Według korespondentki "Guardiana" na Węgrzech w Budapeszcie narasta panika, w miarę jak rząd musi odwoływać kolejne aukcje papierów dłużnych.

"Gaurdian" cytuje też Petera Kreko z węgierskiego think tanku Political Capital, którego zdaniem Orban "popełnia polityczne samobójstwo" manifestując wrogość wobec MFW i UE, choć zdaje sobie sprawę, że kraj rozpaczliwie potrzebuje wsparcia. "Nie sądzę by rząd - a nawet Węgry - mógł przetrwać bez pożyczki" - dodał Kreko.

Ratowanie węgierskiej gospodarki może być tym trudniejsze, że UE ma teraz inne pożary do gaszenia w Europie - zwraca uwagę "Economist".

Wprowadzenie przez rząd Orbana zmian w konstytucji wywołało nie tylko masowe protesty w kraju, ale też krytykę europejskich polityków. Minister spraw zagranicznych Francji Alain Juppe powiedział wręcz, że "Do Komisji Europejskiej należy zweryfikowanie, czy nowa konstytucja respektuje to, co jest dobrem wspólnym w krajach Unii Europejskiej, czyli państwo prawa i wielkie wartości demokratyczne".

"Irish Times" podjął próbę opisania ewolucji poglądów politycznych, jakie prezentował Orban i jego Fidesz, przedstawiani najczęściej jako centroprawica. Irlandzki dziennik podkreśla, że początkowo Orban był przedstawicielem rzadkiego w Europie, dość radykalnego libertarianizmu, ale około 1995 roku jego poglądy zmieniły się w amerykańską odmianę konserwatyzmu.

Specjalizujący się w tematyce wschodnioeuropejskiej publicysta "Economista" Edward Lucas napisał w listopadzie na swym blogu, że Orban ma teraz szczególnie poważne problemy na "froncie krajowym". W oczach wyborców stracił wiele, marnując czas na forsowanie za swojej prezydencji w Radzie UE nowej ustawy medialnej, krytykowanej z łamanie wolności słowa. Zaś po proklamowaniu "niezależności od świata zewnętrznego" i "suwerenności gospodarczej" jego zabiegi o pomoc MFW i UE nie wyglądają wiarygodnie.

W tekście "Same pieniądze nie kupią Putina" z początku stycznia ekspert waszyngtońskiego Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) Marton Ugrosdy zwraca uwagę na inne kłopoty premiera Orbana.

Orban zmienił swoją ostrą, antyrosyjską retorykę i zastąpił ją hasłem "wiatr ze Wschodu"

Objąwszy po raz drugi władzę na Węgrzech Orban zmienił swoją ostrą, antyrosyjską retorykę i zastąpił ją hasłem "wiatr ze Wschodu", które miało oznaczać, że nowy kurs gabinetu Orbana to orientacja na Rosję i Chiny - pisze Ugrosdy. Orban uznał, że dobra passa Zachodu skończyła się i "wiatr ze Wschodu" będzie korzystny dla węgierskiej gospodarki.

W 2008 roku, gdy ówczesny socjalistyczny premier Węgier Ferenc Gyurcsany podpisał umowę z Władimirem Putinem o uczestniczeniu jego kraju w sponsorowanym przez Rosję gazociągu South Stream, Orban i jego partia oskarżyli go o zdradę interesów państwa i służalczość wobec Rosji. Amerykanie i UE nie posiadali się ze zdziwienia, gdy Orban, wróciwszy na stanowisko premiera, zmienił zdanie i zaczął popierać rosyjski projekt.

Choć jednak nastawienie drugiego gabinetu Orbana do Rosji zrobiło się bardziej pragmatyczne, strony nie mogą dojść do porozumienia w ważnych sprawach, dotyczących energetycznego bezpieczeństwa Węgier. Podczas spotkania z Putinem w Moskwie 30 listopada minionego roku Orban nie zdołał nic istotnego uzyskać - pisze Marton Ugrosdy. Tymczasem Budapeszt ma się czym martwić, a szczególnie ważnym problemem są udziały, jakie rosyjski koncern naftowo-gazowy Surgutnieftiegaz ma w węgierskiej spółce naftowej MOL. Firma ta odegrała bardzo istotną rolę w uniezależnianiu Europy Wschodniej od rosyjskiego gazu.

Ugrosdy przestrzega, że jeżeli Kreml zyska pakiet kontrolny w MOL-u, jednym z najważniejszych holdingów energetycznych w środkowej Europie, to może to kompletnie zmienić reguły gry w całym regionie. Lecz żeby odkupić udziały w MOL-u od Rosjan, Budapeszt potrzebowałby około 500 mld forintów (ponad 1,55 mld euro). W obecnej sytuacji finansowej kraju, Węgrzy nie mogą sobie na to pozwolić.

Reaktor Paksu jest przestarzały

Drugi problem związany z bezpieczeństwem energetycznym to los elektrowni nuklearnej Paks, która dostarcza Węgrom 40 proc. lokalnie produkowanej energii elektrycznej. Reaktor Paksu jest już przestarzały, a zmodernizowanie go to kosztowny długofalowy projekt, który w ciągu 40 lat pochłonie około 9,5 mld dol. Skala projektu czyni go łakomym kąskiem dla Rosji. W obecnej kondycji finansowej Węgier, rząd będzie musiał iść na jakieś ustępstwa i zaoferowanie Rosji modernizacji elektrowni mogłoby być jednym z nich - pisze ekspert CSIS. Ale dałoby to Rosjanom na długi czas wielki wpływ na węgierski sektor energetyczny. Grozi to storpedowaniem całego procesu uniezależniania węgierskiej gospodarki od dostaw rosyjskich surowców - konkluduje Ugrosdy.