Szef SLD Grzegorz Napieralski zapowiada, że jeśli po wyborach powstanie koalicja PO-SLD, będzie walczył o liberalizację prawa aborcyjnego, refundację in vitro, środków antykoncepcyjnych i związki partnerskie. Lider Sojuszu nie widzi póki co możliwości współrządzenia z PiS.

PAP: W ubiegły piątek zaproponował pan politykom PO rozmowy koalicyjne. Skąd tak nagły zwrot? Do tej pory raczej był pan powściągliwy w tej sprawie. Mówił pan: o koalicjach rozmawiamy po wyborach.

Grzegorz Napieralski: To dlatego, że Platforma bardzo mocno traci, wyniki sondażowe zaczynają się wyrównywać, czyli PO może przegrać wybory, a PiS dojść do władzy, stąd moja propozycja. Donald Tusk odebrał ją chyba bardzo ambicjonalnie, ale ta propozycja była dość czytelna: rozmawiajmy o tym, aby w Polsce pojawiła się większość parlamentarna, która chce modernizować kraj, zmieniać go, otwierać na Europę i żeby nie dopuścić do powrotu IV RP.

Oczywiście, żeby była jasność - ja się zgadzam z tym, że to wyborcy 9 października wrzucą karty do urny i wybiorą parlamentarzystów. Żaden szacher-macher nie wchodzi tu w rachubę. Gdyby chodziło o szacher-macher, rozmawialibyśmy po cichu w gabinetach. Tu chodzi o to, żeby obywatele, którzy oddają swój głos na różne siły polityczne, wiedzieli, że te siły mają dzisiaj możliwość i szansę zbudować ruch polityczny w parlamencie - ruch nowoczesnej Polski, która jest zwrócona do przodu, nie do tyłu.

PAP: A jeśli wyborcy zdecydują inaczej, powiedzą: a my chcemy Polski, którą proponuje PiS?

G.N.: Do tej pory nigdy nie było tak, że rządziła jedna partia i tylko ona miała do tego mandat - zawsze ten mandat składał się z dwóch, czasem trzech partii politycznych. To one dostawały głosy w wyborach i stanowiły później parlamentarną większość. Mi chodzi o stworzenie takiej większości w parlamencie, która chce modernizować kraj, zmieniać go na lepsze.

Zbudujmy ruch ludzi, którzy chcą mieć nowoczesną, otwartą, europejską Polskę, która proponuje projekty modernizacyjne, takie jak szerokopasmowy internet, budowa przedszkoli i żłobków, budowa infrastruktury. Ja chcę o tym rozmawiać, a nie o tym, by budować kolejne CBA, czy IPN.

PAP: Z Prawem i Sprawiedliwością nie da się zbudować nowoczesnej Polski?

G.N.: Obawiam się, że nie. Ja nazywam PiS partią przeszłości i Smoleńska, bo oni tylko tym żyją i tym się zajmują. Widzieliśmy zresztą ich projekt IV RP w latach 2005-2007. Było umacnianie IPN, lustracja nauczycieli, wykładowców, budowa CBA, które miało być służbą tropiącą korupcję, a tak naprawdę stało się policją polityczną. Ja takiego systemu nie chcę.

PAP: To znaczy, że nie widzi pan żadnej możliwości współpracy z PiS, wyklucza całkowicie koalicję z partią Jarosława Kaczyńskiego?

G.N.: Między nami a PiS jest bardzo głęboki rów i na razie nie widać, żeby były szanse zakopania go.

PAP: Z drugiej strony pan nie raz w tej kadencji podejmował rozmowy z PO w różnych sprawach, czy to emerytur, czy ustawy medialnej, a później wychodził pan i mówił o politykach Platformy: oszukali nas. Co się zatem zmieniło, że jest pan znów gotowy do rozmów?

G.N.: Dla Polski warto próbować.

PAP: Wyobraźmy sobie, że powstaje koalicja z udziałem SLD. Jakie resorty chcielibyście objąć?

G.N.: Jeżeli mówimy o nowoczesnej Polsce, która ma się rozwijać, ma mieć szansę w Europie, na świecie, to przede wszystkim edukacja i nauka. Uważamy, że inwestowanie w edukację, to inwestowanie w przyszłość, dobrze wyedukowanego chłopaka i dziewczynę. Następna rzecz to gospodarka, połączona z edukacją i nauką, bo to jest również innowacyjność. W sejmowej komisji innowacyjności i nowoczesnych technologii, której przewodniczę w tej kadencji, przeprowadziłem ustawę o kredycie technologicznym - uważam, że gospodarkę trzeba stymulować tak, by była coraz nowocześniejsza.

Trzeci obszar to sprawiedliwa polityka społeczna, która musi odpowiadać potrzebom ludzkim. Nie może być tak, że ja, który jako parlamentarzysta, zarabiam całkiem spore pieniądze, dostaję becikowe. Chodzi o to, by środki te były właściwie adresowane.

Kolejnym istotnym obszarem jest polityka zagraniczna, czyli: najpierw sąsiedzi, bo są najbliżej i te relacje muszą być bardzo dobre, później Unia Europejska, a na końcu Stany Zjednoczone i relacje transatlantyckie. Oczywiście, nie zapominamy też o rosnących potęgach: Chinach, Wietnamie, Indiach, również Brazylii. Warto także spoglądać na kraje afrykańskie.

Ważną dla SLD kwestią jest też rolnictwo, bo to duża część naszej gospodarki. Stawiamy więc na nowoczesne rolnictwo, w naszym programie pokazujemy, jak powinno ono wyglądać, jaka powinna być wieś, jej infrastruktura - ta kulturalna i edukacyjna, ale też ta, związana z koleją i drogami.



PAP: Ma pan już kandydatów na ministrów, kto ten program miałby realizować?

G.N.: Oczywiście. Nie chciałbym nazywać tego gabinetem cieni, ale mamy swoich ekspertów: Anna Bańkowska - polityka społeczna, Bogusław Liberadzki - infrastruktura i gospodarka, Wiesław Szczepański - infrastruktura, Stanisław Wziątek - obronność i sprawy wewnętrzne, Marek Siwiec - sprawy zagraniczne, Marek Balicki - służba zdrowia, rolnictwo - Wojciech Olejniczak. Takich znakomitych ludzi na zapleczu jest bardzo, bardzo wielu.

PAP: A resort sprawiedliwości?

G.N.: Ryszard Kalisz, ale też Katarzyna Piekarska, jeśli mówimy o prawach człowieka. Mówi się tak wiele teraz o świeckości państwa, u nas tą tematyką zajmuje się dyrektor klubu, prof. Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska.

PAP: A co z Ministerstwem Finansów?

G.N.: Jest grupa ekspertów - naszych byłych ministrów i wiceministrów, ale też osoby nowe, które dołączyły do zespołu. Dla nas sprawa finansów i gospodarki jest kluczowa, nigdy nie daliśmy tutaj plamy. Kiedy była nominacja ze strony SLD na funkcję ministra finansów, zawsze był to najlepszy z najlepszych: prof. Mirosław Gronicki, prof. Andrzej Raczko, prof. Marek Belka, prof. Grzegorz Kołodko. Każdy z nich świetnie funkcjonował w tym resorcie.

Tym razem też będzie to najlepszy z najlepszych. Nie chciałbym podawać żadnych nazwisk. Dziś ci ludzie mają swoje zajęcia, również w instytucjach międzynarodowych. Są gotowi wziąć odpowiedzialność za kraj, ale na razie pracują, nie bawią się w politykę. Zresztą minister finansów nie powinien być politykiem, takim jakim jest magister Rostowski, który kandyduje w wyborach z listy Platformy. On już nie patrzy na to, czy rachunek się zgadza, on robi dziś politykę. Ja wolę mieć kogoś, kto będzie dbał o to, żeby finanse publiczne były w dobrym stanie i będzie wiarygodny dla rynków - Rostowski roztrwonił swoją wiarygodność pudrując budżet przed każdymi kolejnymi wyborami.

PAP: A jaką rolę widzi pan dla siebie w takim rządzie?

G.N.: Rolę konstruktora dobrej większości parlamentarnej.

PAP: Ostatnio z kolei Marek Wikiński rzucił pomysł, by na czele rządu z udziałem SLD stanął Aleksander Kwaśniewski. To koncepcja poważnie brana pod uwagę w Sojuszu?

G.N.: To jest pytanie do Aleksandra Kwaśniewskiego, czy chciałby być premierem. Jeśli pytanie brzmi, czy rozmawialiśmy w SLD o takim scenariuszu, to nie - nie rozmawialiśmy o tym.



PAP: Porozmawiajmy teraz o kampanii wyborczej. Nie martwią pana niskie sondaże SLD? Jeszcze kilka, kilkanaście tygodni temu mieliście poparcie sięgające 18 proc., teraz macie najwyżej 13 proc.

G.N.: Nie chcę być butny i arogancki, ale na które sondaże mam patrzeć, bo mamy w nich od 6 proc. do 17 proc. Jest jeszcze trochę czasu, a ja jestem spokojny o wynik SLD.

PAP: Skoro jest jeszcze trochę czasu, to jak będzie wyglądać końcówka kampanii Sojuszu? Czym Pan chce jeszcze przekonać wyborców do poparcia?

G.N.: Tym, że warto zaufać SLD, ponieważ Sojusz, który wejdzie do władzy, ma realną szansę zmieniać Polskę. To nie będzie walka o stołki, jak to robi PSL: zagłosujemy za ustawą, jak dostaniemy wiceministra. To nie wchodzi w rachubę. Jeżeli będziemy w rządzie, będziemy wymuszali naprawę finansów publicznych, będziemy wymuszali duże projekty modernizacyjne.

PAP: Czy w przyszłej kadencji Sejmu SLD będzie dalej walczył o refundację in vitro, środków antykoncepcyjnych, liberalizację prawa aborcyjnego, związki partnerskie? Będzie to warunek ewentualnej, przyszłej koalicji?

G.N.: In vitro to jest sprawa standardu, który powinien być w Polsce. Bezpłodność jest chorobą cywilizacyjną i jeśli medycyna ma na to odpowiedź, to dlaczego z tego nie skorzystać? To samo dotyczy edukacji seksualnej. Jak wielu niechcianych ciąż by nie było, gdyby młodzi ludzie mieli taką edukację? To musi być - młody człowiek musi mieć podstawową wiedzę, co dzieje się z jego ciałem, kiedy dorasta. Powinien być też szeroki dostęp do środków antykoncepcyjnych - muszą być refundowane albo wręcz wydawane dla młodych ludzi za przysłowiową złotówkę.

Kolejna sprawa to problem aborcji. Mamy tu rzekomo kompromis. Jaki to jest jednak kompromis, skoro według niektórych danych, nawet ponad sto tysięcy kobiet przerywa rocznie ciąże w podziemiu aborcyjnym? Nie ma żadnego kompromisu. Te trzy elementy: dostęp do środków antykoncepcyjnych, wychowanie seksualne i dobre prawo spowodują, że nie będzie podziemia.

PAP: A ustawa o związkach partnerskich?

G.N.: Tak, do tego też wrócimy. Ustawa o związkach partnerskich to ustawa sprawiedliwa, która nie dotyczy tylko osób homoseksualnych. Dotyczy również nas. Dziś bardzo wielu młodych ludzi decyduje się żyć razem, ale nie chce brać ślubu. Dlaczego więc nie mieliby się wspólnie rozliczać, dlaczego nie mieliby mieć prawa do odwiedzania się w szpitalu?

PAP: Z takimi warunkami chciałby pan budować koalicję z konserwatywno-liberalną Platformą Obywatelską?

G.N.: PO musi się na coś zdecydować, jeśli chce być nowoczesna i lewicowa, to musi to poprzeć. Albo zmieniamy Polskę na lepsze, albo się poddajemy. Ja się nie poddaję.

PAP: Nie żałuje pan tych zawirowań z listami Sojuszu? Sporo osób od was odeszło, wrażenie pozostało takie, że SLD zamyka się na ludzi z zewnątrz, a promuje wyłącznie swoich.

G.N.: Są ludzie, którzy odeszli od nas i poszli do Platformy, bo PO ma lepsze notowania. To prawda. Są tacy, którzy mają serce po lewej stronie, a są tacy, którzy mają serce w kieszeni. Co ja na to poradzę? Ci, którzy poszli do PO - w trudnych czasach dla SLD, a łatwiejszych dla Platformy - sami wydali sobie świadectwo.

Zbudowaliśmy najlepsze listy, jakie można było. Mamy najwięcej kobiet na tych miejscach, które dają realną szansę wejścia do Sejmu. Jesteśmy również jedyną partią, która dokonała prawdziwej zmiany pokoleniowej.

PAP: Sześć kobiet na "jedynkach" to jednak mało, jak na partię, która najgłośniej upominała się o parytety.

G.N.: Tu nie chodzi o statystyki, a jakość kobiet na pierwszych miejscach. Jeżeli mówimy o statystykach, to w Platformie na jedynce jest na przykład pani Magdalena Gąsior-Marek, która głosowała za bardzo szkodliwą ustawą antyaborcyjną, a u nas jest Anna Bańkowska - wielka postać lewicy. U nas takie osoby są na miejscach pierwszych, a nie takie, które zasłynęły wręczaniem kwiatów ministrowi Grabarczykowi.

PAP: Za kilka miesięcy, na wiosnę przyszłego roku, powinien odbyć się kongres SLD. Czy czuje pan na plecach oddech konkurencji? Podobno Ryszard Kalisz ma ochotę przejąć władzę w Sojuszu. Mówi się też o powrocie Wojciecha Olejniczaka.

G.N.: Nic nie wiem na ten temat.

PAP: A jeśli wynik wyborczy SLD będzie znacznie poniżej oczekiwań, wówczas mogą pojawić się głosy, że może ktoś lepiej poprowadziłby partię. W ten sposób przecież pan przejął władzę w Sojuszu.

G.N.: Wybory parlamentarne to nie praca jednej osoby, a całego zespołu. W zeszłym roku faktycznie to ja brałem odpowiedzialność, sam jeden prowadziłem kampanię wyborczą. Teraz jest 41 liderów list, 16 szefów rad wojewódzkich, którzy mają wielkie zadanie do wykonania. Jeżeli więc ktoś ma być rozliczony za te wybory, to wszyscy, nie tylko Grzegorz Napieralski.

Przypominam, że kiedy ja obejmowałem przywództwo w SLD, partia miała 3-5 proc. poparcia. Nawet jak teraz będzie 14 proc., to będzie to o 11 proc. więcej.

PAP: Dziękujemy za rozmowę.