Partie przygotowują jedynie korekty dotychczasowej polityki. Nie ma już mowy o rewolucjach. Tak w każdym razie wynika z przeglądu programów wyborczych, jakiego dokonaliśmy na naszych łamach w ciągu miesiąca

Nie ma tu miejsca na wielkie, ale kontrowersyjne projekty jak niegdyś „IV RP” czy podatek liniowy. Partie myślą o remoncie, a nie o budowaniu od nowa. Hasło Platformy to „Polska w budowie”, ale w podobnym tonie wypowiada się opozycja: „Wiemy, co trzeba zmienić” – głosi SLD. „Polacy zasługują na więcej” – twierdzi PiS. To sygnał do wyborcy: zmieńcie ekipę, ale nie zmieniajcie projektu.

W tych hasła i programach nie ma docelowego modelu, stwierdzenia, czy Polska ma być liberalna, czy etatystyczna lub socjalistyczna. Wyjątkiem jest PJN, które deklaruje, że nie podniesie podatków, ale w górę pójdzie wiek emerytalny, czy antyklerykalny Ruch Poparcia Palikota.

W przypadku dużych ugrupowań w niektórych kwestiach programy są minimalistyczne. Tak jak program PO, z którego pokazaniem Platforma zwlekała aż do września. Okazało się, że wycofała się z większości radykalnych propozycji znanych z poprzednich programów, a wpisała jako ważne punkty sprawy, które miały być załatwione w tej kadencji, jak np. efektywnościowa ustawa emerytalna.

W programach wszystkich ugrupowań rządzi zasada „dla każdego coś miłego”. Największe różnice dotyczą trzech obszarów: polityki społecznej, prywatyzacji i służby zdrowia.

Wciąż np. istnieje dawna linia podziału między PO, która chce sprzedawać więcej i szybciej. Na drugim biegunie jest PiS – w obecnym programie partii Jarosława Kaczyńskiego nadal widać zachowawcze podejście do prywatyzacji. Z zapowiedzi widać, że w modelu docelowym to PiS chce pozostawić najwięcej firm w rękach państwa.

Równie duże różnice są w polityce społecznej czy wsparciu rodzin. Lewica i PiS proponują najbardziej obszerne programy zakładające rozbudowę aparatu socjalnego czy znaczące podwyżki świadczeń. Platforma jest dużo bardziej zachowawcza, proponuje m.in. „radykalne” zwiększenie ulgi na dzieci, ale dopiero od 2014 roku.

Trzecią kwestią, gdzie panuje duży rozstrzał programowy, jest służba zdrowia. Tu mamy do czynienia z kompletnie rozbieżnymi propozycjami, od podziału NFZ w przypadku PJN po przejście na system budżetowy, jak chce PiS, czy dopuszczenie prywatnych funduszy do rynku, jak proponuje PO. To świadczy tylko o tym, jak daleko nadal jesteśmy od czegoś, co można nazwać docelowym modelem w służbie zdrowia, i jak trudne będzie jego osiągnięcie.

W innych strategicznych sprawach programy wyborcze nie są od siebie bardzo odległe. Tak jest nawet paradoksalnie w kwestii najważniejszej, tj. finansów publicznych. Wszystkie partie obiecują trzymać dyscyplinę finansów publicznych, wprowadzić budżet zadaniowy, który ma to ułatwić, a dwie partie – PO i SLD – obiecują w perspektywie kilku lat budżet bez deficytu.

Mimo głośno wypowiadanych różnic także w kwestiach podatkowych nie ma aż tak wielkich rozbieżności. Nikt nie proponuje zmian stawek podatków, oprócz tych już przesądzonych jak obniżka VAT z 23 do 22 proc. w 2014 roku, o ile nie przekroczymy bariery 55 proc. długu do PKB. Propozycje dotyczą raczej technicznych usprawnień, by prawo podatkowe było bardziej przejrzyste, choć jednocześnie każda z partii proponuje ulgi: inwestycyjne czy prorodzinne.

Podobnie jest w edukacji: partie chętnie obiecują laptopy, tablety czy elektroniczny podręcznik dla uczniów jako panaceum na wszelkie kłopoty polskiej szkoły. Nie ma próby zmierzenia się z przestarzałą Kartą nauczyciela. A ostatnia zapowiedź minister Katarzyny Hall wycofania obowiązku wysyłania 6-latków do pierwszej klasy zbliżyła programowo wszystkie partie. I tu widać, że najsłabszym punktem każdego programu jest podliczenie kosztów jego wdrożenia. O pobieżny nawet rachunek zysków i strat nie pokusiła się żadna z nich. Zamiast tego pojawiły się znane np. z Sejmu tłumaczenia o uzyskaniu dodatkowych pieniędzy ze zwiększenia ściągalności podatków czy reformy finansów publicznych bez podania konkretów. Dla wyborców wniosek z tego nie jest zbyt pocieszający: nie wiedzą, czego do końca się spodziewać i ile zapłacą za skreślony krzyżyk.

Wybory 2011. / DGP