Szef SLD Grzegorz Napieralski zadeklarował w piątek, że jest gotów do rozmów z PO, by budować większość po to, by nie powrócił projekt IV RP. Premier Donald Tusk odpowiedział: o tym, kto będzie rządził, zdecydują wyborcy. PiS skomentowało: tonący brzytwy się chwyta.

Deklaracja szefa Sojuszu to reakcja na środową wypowiedź Tuska, że jeśli PO nie wygra październikowych wyborów parlamentarnych, "nie powinna się ubiegać o tworzenie nowego rządu".

Napieralski ocenił te słowa jako ważne. Podkreślił jednak, że jeżeli PO przegra choćby o pół procenta, "to będzie przegrana Donalda Tuska, ale nie może to być przegrana Polski". "Skoro Donald Tusk nie chce budować większości w parlamencie, kiedy PO przegra, to ja oświadczam, że jestem gotowy do rozmów z PO, by budować większość, która patrzy w przyszłość bez obaw i chce zbudować Polskę nowoczesną i otwartą. Jestem gotowy rozmawiać z PO nawet bez Donalda Tuska, by projekt IV RP po raz kolejny nie powrócił" - oświadczył Napieralski. Dodał, że jest gotowy "do rozmowy o tym, by Polska miała dobry rząd, modernizacyjny i otwarty".

Tusk: Jeszcze nie czas na koalicje

Tusk komentując słowa lidera Sojuszu powiedział: "Wszyscy politycy, ci bardziej doświadczeni, ci mniej doświadczeni z różnymi poglądami jedną rzecz muszą brać pod uwagę w równym stopniu, że o tym, kto będzie w Polsce rządził, zdecydują wyborcy 9 października, a nie jakieś szacher-macher pomiędzy liderami, wiceliderami ...etc.".

Jego zdaniem, trzeba "poczekać do 10 października, dowiedzieć się, kogo chcą Polacy, kogo nie chcą, kogo chcą w jakim stopniu i żeby uznać raz na zawsze, że demokracja polega na tym, że wygrany stara się tworzyć rząd, a ci, którzy przegrali, pokornie i z zewnętrznym spokojem albo mu pomagają, albo przynajmniej nie przeszkadzają".

PiS: To słabość Napieralskiego

Do deklaracji Napieralskiego odniósł się również szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Jak powiedział, nie jest nią zdziwiony. "Grzegorz Napieralski marzył, żeby zostać wicepremierem w rządzie Donalda Tuska. To jest dowód na słabość Napieralskiego w SLD. Jego przywództwo jest kwestionowane. Tonący brzytwy się chwyta" - ocenił Błaszczak.

W piątek Sejm kończy ponadto ostatnie posiedzenie w tej kadencji. Marszałek Grzegorz Schetyna podsumował, że był to "trudny, ale dobry czas". "Wydaje mi się, że wiele udało się zrobić. Przeprowadziliśmy parę rzeczywiście ważnych ustaw, można powiedzieć refom strategicznych" - mówił. Wśród nich wymienił reformę zdrowia, szkolnictwa wyższego, emerytur pomostowych, armii i OFE. Przyznał też, że program zmian w ochronie zdrowia nie jest jeszcze zamknięty. Zdaniem marszałka to, co już zostało wprowadzone, sporo zmieniło.

Prezes PSL, wicepremier Waldemar Pawlak przekonywał z kolei, że kończąca się kadencja "dzięki PSL była bardziej spokojna i bardziej rozwojowa, zarówno w parlamencie, jak i w rządzie". "Gdyby PSL nie było, to tych kłótni byłoby bardzo dużo. My wnosiliśmy więcej spokoju i więcej takich inicjatyw rozwojowych" - stwierdził Pawlak.

W piątek złożono też kolejny - trzeci już w tej kampanii - pozew w trybie wyborczym przeciwko PiS. Autorem pozwu jest wiceminister skarbu Jan Bury z PSL. Bury domaga się przeprosin oraz wpłaty 10 tys. zł na cele społeczne. Chodzi o wypowiedź posła Marka Suskiego z 19 sierpnia, podczas sejmowej debaty nad informacją na temat reakcji rządu na sytuację na rynkach finansowych. Suski zarzucił wówczas politykowi PSL, iż "chlał w ekskluzywnym hotelu za publiczne pieniądze".

"To, czego dopuścił się na mojej osobie poseł Suski, wymaga orzeczenia sądu cywilnego, bo jest to już kampania wyborcza. Jestem słowami posła Suskiego oburzony i obrażony. Uważam, że jest to efekt czarnego PR, który od dłuższego czasu toczy się wokół mojej osoby" - mówił Bury, uzasadniając swój pozew.

A Suski jest zbulwersowany decyzją Burego. "Pozwanie mnie w trybie wyborczym jest absurdem. Nie konkuruję z panem posłem. Startuję z innego okręgu. Moja wypowiedź nie odnosiła się do wyborów, tylko do oszczędności, o jakich mówił minister finansów" - powiedział Suski.

W piątek okazało się też, że zapewne dojdzie do debaty z udziałem byłej minister spraw zagranicznej z PiS Anny Fotygi. Do takiej dyskusji zapraszał ją pod koniec sierpnia obecny szef dyplomacji Radosław Sikorski. Fotyga w przedwyborczym starciu spotka się jednak nie ze swoim następcą w MSZ, a z ministrem w Kancelarii Prezydenta Sławomirem Nowakiem (PO). Oboje w październikowych wyborach otwierają listy swych partii w Gdańsku.

"Będziemy rozmawiać na neutralnym gruncie, na wszystkie tematy, nie tylko regionalne" - powiedziała w piątek Fotyga dodając, że ma "w jakimś sensie część doświadczeń podobnych z ministrem Nowakiem". Nowak z kolei zadeklarował, że z Fotygą "chciałby rozmawiać o Pomorzu, bo Pomorze od czterech lat przeżywa prawdziwy rozkwit i boom inwestycyjny". Wyjaśnił, że chciałby się dowiedzieć, "co jego szanowna konkurentka chciałaby zrobić, aby ten boom utrzymać".

Ponadto w piątek politycy PJN podpisali deklarację, że - jeśli wejdą do Sejmu w następnej kadencji - będą przeciwstawiać się wszelkim próbom podniesienia podatków. Politycy PJN zaprezentowali też najnowszy spot pt. "Franek". Przypomina on propozycję partii, zgodnie z którą rząd miałby się porozumieć z bankami tak, aby Polacy mogli spłacać raty kredytów zaciągniętych we frankach szwajcarskich po stałym kursie do 2015 roku. PJN proponuje, by kurs franka ustalono na 2,75 zł. Różnicę w kursie - według ugrupowania - miałby gwarantować Skarb Państwa, a po 2015 roku zwracałby ją kredytobiorca.

Młodzi działacze SLD opowiedzieli się z kolei za wprowadzeniem zmian w sposobie zawierania tymczasowych umów o pracę. Szefowa partyjnej młodzieżówki Paulina Piechna-Więckiewicz zaprezentowała "szufelkę dla premiera", która miałaby skłonić go do "sprzątnięcia umów śmieciowych". Zastrzegła, że SLD nie dąży jednak do zupełnej likwidacji "umów śmieciowych"; chce doprowadzić do tego, by pracodawcy nie nadużywali umów tymczasowych wobec młodych osób. "Młodzi ludzie, jeżeli nie mają umowy o pracę, to nie mogą wziąć kredytu" - argumentowała.