Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan uważa, że ubiegłoroczny atak izraelskich komandosów na turecki statek płynący z pomocą humanitarną do Strefy Gazy dawał "podstawy do wojny" z Izraelem, jednak Ankara wykazała się cierpliwością - podał w poniedziałek Reuters.

"Atak (na statek "Mavi Marmara" - PAP), który miał miejsce na wodach międzynarodowych, nie był zgodny z prawem międzynarodowym. W rzeczywistości dawał podstawy do wszczęcia wojny. Jednak (...)postanowiliśmy działać cierpliwie" - powiedział Erdogan w zeszłym tygodniu telewizji Al-Dżazira. Tekst wywiadu opublikowała w niedzielę turecka agencja Anatolia.

Premier Turcji spytany, co jego kraj zrobiłby, by umożliwić swoim statkom swobodne poruszanie się po Morzu Śródziemnym, odparł: "Teraz bez wątpienia podstawowym zadaniem tureckich okrętów wojennych jest ochrona własnych statków. To jest pierwszy krok. Chcemy też nieść tam pomoc humanitarną. Pomoc humanitarna nie będzie już atakowana, tak jak to było w przypadku +Mavi Marmara+".

Izrael i Turcja były sojusznikami, ale od czasu izraelskiej ofensywy w Strefie Gazy z przełomu lat 2008-2009 stosunki między obu państwami gwałtownie się pogarszają.

Kryzys zaostrzył się w ubiegłym roku

Kryzys zaostrzył się w ubiegłym roku po izraelskim ataku na międzynarodową Flotyllę Wolności płynącą z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy. Na jednym z sześciu statków flotylli, tureckim "Mavi Marmara", od kul izraelskich komandosów zginęło dziewięciu Turków.

W zeszłym tygodniu Izrael oficjalnie potwierdził, że nie zamierza przepraszać za śmierć tureckich obywateli. W związku tym Ankara wydaliła ambasadora Izraela i zamroziła współpracę wojskową z tym krajem. Rząd poinformował również, że tureckie okręty wojenne będą chronić statki płynące z pomocą humanitarną do Strefy Gazy.

W odpowiedzi szef izraelskiej dyplomacji Awigdor Lieberman ostrzegł Erdogana, że "zapłaci" za swoje groźby cenę, która "unaoczni mu wyraźnie, że nie warto z Izraelem zaczynać".