Nie ma polityków, nie ma święta – tak w skrócie można przedstawić otwarcie autostradowej obwodnicy Wrocławia. Choć inwestycja jest imponująca, na jej otwarciu nie było przecinania wstęgi, przemówień i cieszenia się z sukcesu. Była za to konsternacja.
Obwodnica Wrocławia to jedna z najbardziej imponujących inwestycji w kraju: 35 kilometrów długości, 41 mostów i wiaduktów, 27 km ekranów dźwiękoszczelnych, 7 dużych węzłów, przebudowa infrastruktury (np. wymiana kabli czy kanałów) na długości 150 km. Wszystko to za cenę około 3,5 mld zł. Dla mieszkańców Wrocławia uruchomienie drogi oznacza znaczne odkorkowanie miasta, co było odczuwalne już w dniu jej otwarcia.
– Dla ludzi, którzy budowali obwodnicę, jej ukończenie było życiowym sukcesem. Mamy poczucie, że coś się nam udało i coś po nas zostanie – mówi jeden z inżynierów. Nie ujawnia nazwiska, bo zakaz rozmowy z prasą ma zapisany w kontrakcie.
Dlatego we wtorek na drodze pojawili się projektanci, konstruktorzy, wykonawcy i przedstawiciele lokalnych władz. Miały być przemówienia i podziękowania. Pojawiły się kamery i... właśnie wtedy otrzymali informację, że muszą szybko stamtąd znikać, bo zaraz zostanie puszczony ruch. Jeden z odpowiedzialnych za inwestycję inżynierów zdążył tylko przeprosić zebranych. – Uczestniczyłem w otwieraniu dużo mniejszych odcinków i zawsze byli tam przedstawiciele władz. W dobrym tonie jest, by ludziom, którzy pracowali przy budowie, powiedzieli dziękuję – tłumaczy.
Część z zebranych poszła potem świętować do restauracji – już tylko w swoim gronie. – Nie przewidywaliśmy oficjalnego otwarcia – mówi Artur Mrugasiewicz z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. – W sobotę był dzień otwarty, gdy każdy mieszkaniec miasta mógł przyjść zobaczyć, jak wygląda obwodnica – dodaje.
Rzeczywiście w sobotę na autostradzie pojawiły się tłumy wrocławian oraz premier Donald Tusk. We wtorek nie było tam żadnego polityka rządzącej koalicji, więc nastroju do świętowania już nie było.