Co by było, gdyby któryś z amerykańskich komandosów, agentów, snajperów bądź ochroniarzy chroniących Baracka Obamę pociągnął za spust podczas jego wizyty w Polsce?
To pytanie wprawiło w konsternację polskie służby i prawników. „Taka sytuacja rodziłaby sporo komplikacji” – przyznawali. Dlatego, jak dowiedział się „DGP”, w razie konieczności strzelać mieli funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu. Z tego powodu BOR-owcy towarzyszyli swoim amerykańskim kolegom na każdym kroku. Nawet gdy nie było ich widać na pierwszym planie.
Przez dwa dni wizyty prezydenta USA nad głowami warszawiaków latały helikoptery Black Hawk. Na dachach przy trasie przejazdu prezydenta USA czuwali snajperzy gotowi w każdej chwili oddać strzał. Sama osobista ochrona Obamy liczyła kilkudziesięciu funkcjonariuszy i uzbrojonych po zęby żołnierzy.
Oficjalnie rzecznik MSWiA odpowiada, że podstawą prawną działań amerykańskiej ochrony jest polska ustawa o broni i amunicji. – Na podstawie art. 39 i 40 cudzoziemcy mogą posiadać broń, jeśli jest to niezbędne do wykonywania czynności związanych z ochroną np. członków oficjalnych delegacji – mówi Małgorzata Woźniak.
– To wątła podstawa prawna. Może obawiając się konsekwencji prawnych związanych z użyciem broni, tak wyludniono stolicę – zastanawia się dr Ryszard Piotrowski z UW.
Podobne wątpliwości ma jeden z byłych szefów BOR, zastrzegający anonimowość. – To nasz konsul w USA wydaje pozwolenie na wwóz każdej sztuki broni funkcjonariuszom Secret Service. Ale nie na jej użycie. To luka prawna, którą trudno wypełnić, bo wiąże się z konfliktem z konstytucją i od lat zastanawiano się w BOR, co z tym zrobić – tłumaczy.
Według naszych informacji problem rozwiązano w praktyczny sposób: obowiązywała zasada dublowania, według której Amerykanom towarzyszą polscy oficerowie. – Jeśli jest amerykański strzelec wyborowy, to obok siedzi polski, który ma obowiązek pociągnąć za spust – wyjaśnia nasz rozmówca.
Dlatego też w osobistej ochronie prezydenta USA było czterech funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. – Wszystkim się wydaje, że tak blisko podchodzą jedynie agenci Secret Service, tymczasem w tym wąskim gronie byli Polacy – opowiada nasz rozmówca z BOR.
Według dr. Piotrowskiego wątpliwości dotyczą również użycia sprzętu wojskowego do ochrony prezydenta. – Generalnie ochrona była nieproporcjonalnie wielka wobec skali ryzyka. Cała operacja ewidentnie ograniczała nasze władztwo terytorialne, a także prawa mieszkańców Warszawy. Warto o tym wszystkim pomyśleć, gdy zastanawiamy się nad stałą obecnością wojskowego kontyngentu amerykańskiej armii u nas – mówi Piotrowski, ekspert od prawa konstytucyjnego.