W kampanii parlamentarnej PO powrócą m.in. "błękitne poranki", czyli poranne spotkania z wyborcami. PO postawi też na internet. Główny ciężar kampanii spocznie na parlamentarzystach i samorządowcach, bo premier i ministrowie mają skupić się przede wszystkim na prezydencji.

Paweł Olszewski (PO) podkreśla, że PO jest w trakcie przygotowań do kampanii, a w najbliższym czasie będzie opracowana "bardzo intensywna koncepcja kampanijna". Olszewski przypomina też, że - w świetle prawa - kampania wyborcza rozpocznie się wtedy, kiedy prezydent zarządzi wybory.

"Na tę chwilę nie możemy mówić o jakichkolwiek ruchach kampanijnych, jak to robi PiS, bo jest to w sposób ewidentny złamanie prawa. My rozpoczniemy kampanię wówczas, kiedy będzie faktyczna kampania wyborcza. Nie będziemy wtedy mówili tak jak PiS teraz, że to +niby-kampania, ale jeszcze nie kampania+" - powiedział dziennikarzom Olszewski. Dodał, że PiS musi "nadrobić wiele miesięcy, kiedy zajmował się tylko tragedią smoleńską".

W piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński i parlamentarzyści tej partii zainaugurowali akcję "Polska jest jedna". W jej ramach, w najbliższy weekend, politycy PiS odbędą kilkaset spotkań w czterech województwach. Za dwa tygodnie odwiedzą kolejne cztery. Objazd kraju zakończą w lipcu na Śląsku.

"Jeżdżenie w kampanii nie jest niczym nowym" - komentuje Małgorzata Kidawa-Błońska, która ma zostać rzeczniczką sztabu PO. "PiS rusza w Polskę, zobaczymy, jak to się potoczy, bo trzeba mieć odwagę, żeby iść do ludzi i z nimi rozmawiać. Ale rozmawiać, a nie wygłaszać twarde orędzia o tym, że w kraju dzieje się niedobrze" - dodała.

Kidawa-Błońska deklaruje, że w kampanii parlamentarnej PO postawi na bezpośredni kontakt z wyborcą. "Będziemy spotykać się z ludźmi, na różne sposoby. W poprzednich kampaniach były +błękitne poranki+ i +błękitny tour+. Teraz na pewno będzie to też, a jaka będzie forma - wszystko w najbliższym czasie" - zapowiada szefowa warszawskiej PO.

Nowy kodeks wyborczy, który będzie obowiązywał podczas jesiennej kampanii zakazuje partiom płatnych spotów wyborczych oraz reklamowania się na billboardach. "Bardzo się z tego cieszę, bo kampania skupi się na rozmowie, a nie na obrazkowej planszy, jaką jest billboard" - komentuje Kidawa-Błońska.

Pytana, jaką rolę w kampanii PO odegra premier Donald Tusk, Kidawa-Błońska odparła, że będzie musiał skupić się raczej na działaniach związanych z prezydencją. "Tylko w jakimś wolnym czasie będzie mógł robić kampanię, jako szef partii i lider listy (warszawskiej). Ale my wszyscy jesteśmy do tego przygotowani, w Platformie jest wystarczająco dużo osób, żebyśmy podzielili się obowiązkami" - zapewniła posłanka.

Kidawa-Błońska przyznała, że ciężar kampanii spocznie przede wszystkim na parlamentarzystach i samorządowcach PO, bo ministrowie, podobnie jak Tusk będą zajęci prezydencją.

Pytana o kolejne - po Bartoszu Arłukowiczu - transfery do Platformy Kidawa-Błońska odpowiada: "Zawsze przed wyborami ludzie, którzy źle czują się w pewnych strukturach, szukają dla siebie nowego miejsca. Ale nie sądzę, żeby było tego bardzo dużo. Co do PJN - ci posłowie mieli szansę współpracy z nami, ale podjęli decyzję, że zakładają własną partię, w dość silnej kontrze do Platformy. Skoro założyli partię, to powinni zmierzyć się z wyborami".

Możliwe jest natomiast, że PO w Warszawie poprze (w wyborach do Senatu) b. lidera Socjaldemokracji Polskiej Marka Borowskiego. "Borowski jest bardzo lewicowym politykiem, nie może startować z list Platformy, to by było fałszywe. Zastanawiamy się, podjęliśmy dyskusję, czy jest możliwość, aby otrzymał nasze poparcie - decyzja jeszcze nie zapadła" - mówi Kidawa-Błońska.

Przyznaje też, że PO w niektórych okręgach może zdecydować się poprzeć kandydatów koalicyjnego PSL. "Tam gdzie nie mamy dobrego kandydata albo nasi kandydaci zabieraliby sobie nawzajem głosy, jest racjonalne i pragmatyczne, aby wystawić wspólnego kandydata. W Warszawie wystawiamy swoich kandydatów" - powiedziała Kidawa-Błońska.

Według źródeł w PSL, partie ustaliły, że 80 proc. kandydatów do Senatu będzie pochodzić z PO, a reszta ze Stronnictwa. Zdaniem źródła z wyliczeń koalicyjnych partii wynika, że to może dać PO i PSL około 70 mandatów w Senacie, z czego ludowcy będą mieli około 12-15 senatorów. To rozwiązanie jest szczególnie korzystne dla PSL, które przy samodzielnym starcie w wyborach do Senatu, mogłoby według szacunków ludowców, liczyć maksymalnie na 6 mandatów.(PAP)