Brytyjski historyk Timothy Garton Ash podczas debaty w Davos na temat publikacji przez Wikileaks poufnych amerykańskich dokumentów radził politykom i biznesmenom, by zastanowili się, jakie informacje faktycznie muszą być chronione i wtedy chronić je lepiej.

"Nie uważam, by świat internetu (...) oznaczał, że nie może być tajemnic i że każdy będzie wiedział wszystko o wszystkich" - oświadczył na Światowym Forum Ekonomicznym Ash, wykładowca na Uniwersytecie Oxfordzkim. Przyznał jednocześnie, że obecnie "znacznie więcej informacji jest łatwo dostępnych".

"Każda organizacja powinna mocno zastanowić się nad tym, czego rzeczywiście powinna chronić. Prawdopodobnie chronicie znacznie więcej niż potrzebujecie. A następnie zróbcie wszystko, co możecie, by chronić tę mniejszą ilość" - przekonywał.

Na odbywającej się w Davos zamkniętej sesji na tema wzrostu liczby informacji w internecie, a zwłaszcza fenomenu Wikileaks, część uczestników opowiadała się za maksymalną dostępnością, ponieważ cześć ludzi nie ufa swoim rządom. Niektórzy przekonywali nawet, że biznes może skorzystać z maksymalnej przejrzystości, poświęcając możliwą przewagę konkurencyjną na rzecz swojego rodzaju crowdsourcingu - czerpania wiedzy, pomysłów i inspiracji z wielu źródeł, tzw. tłumu. Inni uważali, że np. dyplomacja potrzebuje poufności, by dobrze funkcjonować.

Ash podkreślił, że sprawa Wikileaks postawiła świat w obliczu klasycznego kompromisu między wartościami, takimi jak przejrzystość i prywatność.

Dodał: "Oczywiście jest w interesie społecznym poufność w dyplomacji, w sprawach publicznych, nie wspominając o życiu prywatnym. Jest też w interesie publicznym wiedzieć, co zostało robione w naszym imieniu. Tu występuje konflikt i trzeba osiągnąć w tej sprawie kompromis. Klasycznie osiąga się to przez podział władzy między odpowiedzialną, wolną prasę i rząd".

Daniel Domscheit-Berg, były rzecznik Wikileaks powiedział w debacie, że zdaniem pracowników portalu przejrzystość musi być wymuszona oraz że odgórne podejście rządu do tego, co powinno być tajne nie sprawdza się.

Przyznał on kilka miesięcy temu, że Wikileaks jest zbyt ambitna i chce zbyt dużo zrobić samodzielnie, nawet mimo współpracy z niektórymi mediami.

"Stara się być mechanizmem otrzymywania dokumentów i publikowania ich. To zbyt duża odpowiedzialność i zbyt duża władza" - stwierdził. Dodał, że jedną z kwestii, które poróżniły go z założycielem Wikileaks Julianem Assange'em było jego przekonanie, że dokumenty powinny trafić do agencji prasowych a nie poszczególnych gazet.