Raport Międzynarodowej Komisji Lotniczej (MAK) jest dla relacji polsko-rosyjskich bombą z opóźnionym zapłonem. Jeśli burza wokół niego obejmie inne sfery relacji między dwoma krajami, czeka nas kolejny kryzys.
Jednostronność rosyjskiego raportu wywołuje ostre reakcje polskiej strony. Premier Donald Tusk, uznając, że sytuacja jest kryzysowa, przerwał urlop i wraca do Polski. Szef MSWiA Jerzy Miller podkreśla, że według polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy zasadnicze znaczenie mogły mieć błędy rosyjskich kontrolerów, a lider PiS Jarosław Kaczyński zapowiada forsowanie uchwały sejmowej, która ma odrzucić rosyjską wersję.
Atmosferę podgrzewa jeszcze akredytowany przy MAK płk Edmund Klich, który ujawnił, że władze w Moskwie naciskały na kontrolerów lotu, by pozwolili lądować polskiemu samolotowi.
– Dowodzą tego słowa kierownika lotów Pawła Plusnina, który tuż przed katastrofą mówił: „Tak, cholera, powiedzieli, należy sprowadzać” – mówi Klich.
Ale to niejedyne uwagi naszej strony. Autorzy polskich uwag do projektu rosyjskiego raportu twierdzą też, że Rosjanie w ogóle nie powinni zgodzić się na lądowanie polskiego samolotu w Smoleńsku z uwagi na fatalny stan wyposażenia lotniska. A już na pewno należało zamknąć port po tym, jak o płytę lądowiska nieomal rozbił się rosyjski ił-76 lądujący tuż przed polskim tupolewem.
Tak gorącej atmosfery w relacjach między Warszawą a Moskwą nie było od czasu kryzysu gruzińskiego.
Tym razem jednak pole politycznego sporu może zostać ograniczone do kwestii wyjaśniania smoleńskiej tragedii. Rosjanom zależy, by przynajmniej na razie nie próbować wywoływać konfliktu na innych frontach. Bo mimo politycznych zawirowań wymiana gospodarcza rośnie. Eksport do Rosji wzrósł z 0,86 mld dol. w 2000 r. do 8,9 mld dol. w 2008 r. Co prawda w 2009 r. nastąpiło załamanie będące wynikiem światowego kryzysu, ale w 2010 r. wymiana znów zaczęła rosnąć.
– Polityka wbrew pozorom nie wywiera aż tak wielkiego wpływu na stosunki gospodarcze, bo polskie firmy nauczyły się obchodzić ograniczenia – mówi Paweł Kowal.
Gdy nie można było do Rosji wysyłać polskiego mięsa, nasze firmy robiły to przez Litwę. Taka droga oznaczała jednak zmniejszenie zysków naszych przedsiębiorców, gdyż musieli dzielić się nimi z pośrednikami.
Podobne doświadczenia ma firma Atlas, która na rynku rosyjskim jest obecna od 1994 r. Przez ten czas jej działalność jest odporna na zawirowania polityczne.
– Mamy tam lojalnych i sprawdzonych partnerów handlowych, którzy podobnie jak my uważają, że o opłacalności prowadzenia biznesu decyduje dobry wynik, nic innego – mówi Henryk Siodmok, prezes Grupy Atlas.
Uspokojenie emocji będzie jednak trudne, bo w Polsce czekają nas wybory parlamentarne. Wątek smoleński będzie jednym z głównych jej motywów.