Martyna Rusiniak-Karwat, historyczka, która badała losy obozu zagłady w Treblince, uważa, że Jan Gross w książce "Złote żniwa" przywołuje prawdziwe przypadki, gdy okoliczna ludność wzbogacała się na działalności nazistowskiej machiny śmierci. Treblinka była nazywana - przypomina - "Eldoradem Podlasia".

Martyna Rusiniak-Karwat, autorka opublikowanej w 2008 roku pracy "Obóz zagłady Treblinka II w pamięci społecznej (1943-1989)", potwierdza w rozmowie z PAP, że opowieść o rabowaniu masowych grobów w okolicy Treblinki jest prawdziwa.

"Na tym polegał paradoks Treblinki. Miejsce, które w swym założeniu miało przynosić śmierć jednym ludziom, dostarczało zyski innym. Gdy działał obóz zagłady, zyski z niego czerpali wachmani, żydowscy więźniowie, okoliczna ludność, a przede wszystkim - Niemcy. Po zakończeniu działania obozu jego teren był przekopywany przez poszukiwaczy kosztowności. Treblinka nie była ewenementem. Taki sam proceder miał miejsce również na terenach innych obozów - przekopywano teren poobozowy w Bełżcu, Majdanku. Oszacowanie skali tego procederu jest jednak teraz bardzo trudne - akta są niepełne, a ewentualni świadkowie nie chcą na ten temat rozmawiać" - powiedziała Rusiniak-Karwat.

Opisując sytuację w czasie okupacji i po wojnie na terenie byłego obozu zagłady w Treblince, Rusiniak-Karwat używa określenia zaczerpniętego z relacji świadków tamtych wydarzeń - "Eldorado Podlasia". Cytuje w swojej książce Jerzego Królikowskiego, który pracował podczas okupacji w pobliżu Treblinki. "Wśród miejscowej ludności znalazła się też niestety pewna grupa, która za wszelką cenę chciała zrobić majątek na tragedii Żydów. Chłopi mieli nawet kosze na jajka pełne zegarków i sprzedawali je, kobiety zaczęły nosić futra +wiadomego pochodzenia+, chłopi czerpali też zyski z usług świadczonych wartownikom przez miejscowe dziewczęta" - wspominał Królikowski. Jak napisała Rusiniak-Karwat, mieszkańcy okolicznych miejscowości prowadzili handel z wachmanami z obozu, którzy za wódkę i żywność płacili dolarami i kosztownościami.

Jednak głównym i formalnym "odbiorcą majątku" po zamordowanych w Treblince Żydach było państwo niemieckie, które przeznaczało pozyskane w ten sposób środki na finansowanie prowadzonej wojny. Nie zachowały się dokumenty świadczące o rozmiarach bogactw uzyskanych na ofiarach obozów zagłady. "Możemy opierać się jedynie na wspomnieniach tych, którzy przeżyli, byłych więźniów i pracowników. Wspominają oni o wysyłanych z obozu śmierci pociągach zapełnionych posegregowanymi ubraniami, okularami, workami pełnymi włosów oraz o wysyłkach bardziej wartościowych - zawierających złoto, kosztowności, banknoty" - pisze w swej publikacji historyczka.

"Do dzisiejszego dnia w okolicach Treblinki panuje przekonanie, że ludność mieszkająca w okolicach obozu śmierci czerpała z niego korzyści, nie tylko podczas istnienia tam obozu zagłady, ale również i po wojnie. O złocie, jakie tam znajdowano, do dziś dnia krążą opowieści. Dowodem, że taki proceder miał miejsce, mogą być akta spraw sądowych, które toczyły się po wojnie dotyczące szabrowania terenu poobozowego. Do rozkopywania grobów przyznają się tylko nieliczni mieszkańcy okolicy, reszta mówi o tym, co robili sąsiedzi" - zaznaczyła w rozmowie z PAP Rusiniak-Karwat.

W swojej książce historyczka przytacza relacje polsko-sowieckiej Komisji do Zbadania Zbrodni Niemieckich, która zjawiła się na terenie po obozie w Treblince 15 października 1944 roku. Zastano tam porosłe kartoflami pole, po terenie walały się fragmenty dokumentów oraz zniszczone przedmioty - miski, kubki, sztućce, zabawki, buty. Rok później kolejna komisja zastała cały teren poobozowy przekopany i zryty, doły, w których leżały ludzkie kości sięgały nawet 10 metrów. Zastano tam także mieszkańców okolicznych wsi w trakcie kopania. W listopadzie 1945 roku milicja próbowała walczyć z poszukiwaczami złota, ale bezskutecznie. "Kopacze" zaczęli ułatwiać sobie prace przez zakładanie ładunków wybuchowych dostarczanych przez żołnierzy sowieckich z pobliskiego garnizonu w Kosowie Lackim. W marcu 1946 roku aresztowano kilku "kopaczy", jeden z nich powiedział, że nie wiedział o tym, że poszukiwania są zakazane, bo wśród "kopaczy byli radzieccy żołnierze".

Zespoły "kopaczy" można było na terenie poobozowym zastać jeszcze w 1957 roku, czego dowodem jest na przykład reportaż ze zdjęciami z tego terenu Lecha Wieluńskiego opublikowany w "Trybunie Mazowieckiej". Kadry z Polskiej Kroniki Filmowej z 1957 roku zatytułowanej "Hieny" pokazują skopany teren obozu, świeże ślady stóp, porozrzucane kości ludzkie. 10 maja 1964 roku dokonano przekazania pomnika-mauzoleum na terenie byłego obozu zagłady.

Uwagę historyczki przykuło zdjęcie, od analizy którego Jan Gross rozpoczyna "Złote żniwa". Do tej fotografii dotarli dziennikarze "Gazety Wyborczej" trzy lata temu, kiedy w okolicach byłego obozu zagłady Treblinka zbierali materiały do reportażu. Jeden z rozmówców dał im fotografię przedstawiającą grupę ludzi stojących nad stosem wykopanych czaszek, opisując ją jako zdjęcie z akcji milicji obywatelskiej przeciwko "poszukiwaczom złota" na terenie byłego obozu. Jan Gross uczynił zdjęcie punktem wyjścia opowieści o korzyściach materialnych, jakie Polacy czerpali z holokaustu. Zdaniem Martyny Rusiniak-Karwat wcale nie jest jednak pewne, co ta fotografia przedstawia.

"Mogą być to +kopacze+, może to być teren byłego obozu zagłady. Rozrzucone czaszki widać też na zdjęciach z pracy komisji, która wizytowała teren byłego obozu w Treblince pod koniec lat 40. Ale czy osoby, które rozkopywały groby, pozwoliłyby się w takiej liczbie złapać i upozować? Ze źródeł historycznych wynika, że na widok patroli +kopacze+ uciekali. Trzeba też pamiętać, że w tym samym czasie na terenie obozu odbywały się też prace porządkowe i ta fotografia może dokumentować właśnie te prace, co wyjaśniałoby swobodą atmosferę fotografii" - powiedziała Martyna Rusiniak-Karwat.

"Opis tej fotografii w książce Jana Grossa nie jest opisem, z którym mógłby zgodzić się historyk. To zdecydowanie publicystyka. Należało podjąć próbę dotarcia do osoby, która to zdjęcie udostępniła dziennikarzom i dowiedzieć się skąd ono jest, co przedstawia. Historyk nie oparłby całego wywodu na nieopisanej fotografii" - dodała Rusiniak-Karwat.

Martyna Rusiniak-Karwat, doktorantka Wydziału Historycznego UW, przygotowuje rozprawę doktorską na temat Socjalistycznej Partii Bund w Polsce w latach 1944-1950. Obecnie pracuje jako archiwista w Fundacji Kresy-Syberia.

"Złote żniwa" to kolejna, po "Sąsiadach" i "Strachu", książka Jana Tomasza Grossa, która może wywołać dyskusję o polsko-żydowskiej historii. Tym razem Gross stawia tezę, że Polacy skorzystali materialnie na zagładzie Żydów przejmując ich majątki i wchodząc na opuszczone przez nich miejsca pracy. Punktem wyjścia jest drastyczny opis rozkopywania terenów wokół obozu w Treblince w poszukiwaniu kosztowności wśród szczątków ludzkich. "Złote żniwa" ukażą się w pierwszym kwartale roku nakładem wydawnictwa Znak.