Czy polityka fiskalna jest dobrym sposobem na walkę z otyłością? Sprawdza to właśnie kilka europejskich krajów.
Najdalej poszli Duńczycy. W lipcu parlament w Kopenhadze obłożył 25-proc. podatkiem VAT lody, czekoladę, słodycze i słodzone napoje gazowane. Wkrótce przyjdzie pora na margarynę, oleje czy sery (stawka jeszcze nie jest ustalona). Nawet jeśli nie nakłoni to potomków księcia Hamleta do zdrowszego trybu życia, duński budżet ma zarobić 1,4 mld koron, czyli 190 mln euro rocznie.
W ślady Danii chce iść Rumunia, gdzie od początku roku trwają wzmożone konsultacje w sprawie podatku od słodkości. Eksperymentom tym przyglądają się z uwagą Brytyjczycy, gdzie otyłość jest od dawna poważnym problemem, a każdy kolejny minister zdrowia wypowiada jej bezpardonową walkę. Z badań wynika bowiem, że na nadwagę cierpi dziś na wyspach 46 proc. mężczyzn i 32 proc. kobiet. Z kolei otyłość dotyka 17 proc. panów i 21 proc. pań. To sytuuje Brytyjczyków w absolutnej światowej czołówce. Dlatego Agencja Standardów Żywienia mocno naciska, by w tworzonej właśnie narodowej strategii ochrony zdrowia znalazł się zapis o 17,5-proc. podatku VAT od tłustego pożywienia. Wyspiarskie media już wyliczyły, że 250 g masła podrożałoby wówczas z 1,36 do 1,6 funta, a cena 600 g sera Cheddar skoczy z 3,36 do 3,95 funta.
W pierwszej chwili prosty rachunek zysków i strat każe pomysłowi przyklasnąć. Nietrudno dowieść bowiem, że grube społeczeństwo de facto kosztuje statystycznego podatnika więcej niż szczupłe. Otyłość bezpośrednio przekłada się na większe wydatki na publiczną służbę zdrowia i ubezpieczenia, grubi częściej opuszczają pracę i obniżają produktywność, nie mówiąc już o utraconych wpływach podatkowych. Tylko amerykański stan Nowy Jork traci w ten sposób co roku 6 mld dol., a w Wielkiej Brytanii ten koszt ma w 2050 r. sięgnąć 32 mld funtów rocznie.
Gdyby więc za pomocą podatku udało się zmienić dietę przynajmniej części społeczeństwa, zyski byłyby olbrzymie. Zespół Oliviera Myttona z centrum medycznego w Nottingham ustalił na przykład, że rozsądnie wprowadzony podatek od tłuszczy może ocalić na Wyspach nawet 3 tys. ludzkich istnień (i podatników) rocznie. Z kolei Duńska Akademia Nauk stwierdziła, że teoretycznie najlepszy efekt przyniesie kombinacja wysokiego podatku z obniżkami taryf dla zdrowych towarów.
We wszystkich tych założeniach tkwi jednak haczyk. Konsumpcja żywności przypomina skomplikowaną sieć powiązań. Zamieniając jeden element, łatwo spowodować kontraproduktywną reakcję. – Na przykład obłożenie podatkiem oleju do smażenia spowodowało ponadproporcjonalny wzrost spożycia... soli, bo ludzie wychodzili z założenia: skoro jem mniej tłusto, to przynajmniej ostrzej doprawię – dowodzi Mytton.
Sprawa dotyczy także Polaków. Wprawdzie całkowity odsetek otyłości wciąż jest u nas na niższym poziomie niż w krajach Zachodu. Ale niedawne badania Ministerstwa Zdrowia wśród dzieci pokazują, że szybko gonimy starą Unię i USA. A problem w tym, że nabytych za młodu kilogramów nie da się wcale później tak łatwo zrzucić.