W przyszłym roku partie polityczne z budżetu państwa dostaną w sumie o 9 mln więcej niż obecnie. Platforma Obywatelska zyska ponad 3 mln, Prawo i Sprawiedliwość 2,9 mln, a ludowcy 1,2 mln złotych. Resort finansów tłumaczy, że musiał wydać rozporządzenie podnoszące wysokość dotacji, bo według ustawy o partiach muszą być one waloryzowane.

Rząd ratuje finanse publiczne, coraz głębiej sięgając do kieszeni podatników. Sami politycy jednak nie stosują się do zasad, które głoszą. Ministerstwo Finansów skierowało do uzgodnień międzyresortowych projekt rozporządzenia w sprawie podwyższenia kwoty subwencji dla partii politycznych. To ewenement na skalę europejską – mimo że w wielu krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii, we Francji czy w Niemczech, państwo subwencjonuje partie, to w dobie kryzysu żadne z nich nie zdecydowało się na podwyższenie dotacji.

Tymczasem polski resort finansów planuje, by strumień publicznych pieniędzy zasilający partyjne budżety wzrósł w przyszłym roku o blisko 9 mln zł. – To standardowa procedura. Zgodnie z ustawą o partiach minister finansów podwyższa kwoty subwencji rocznej dla partii politycznej albo koalicji wyborczej partii, gdy wzrost inflacji przekracza 5 proc. – tłumaczy Magdalena Kobos, rzecznik resortu. Urzędnicy obliczają wysokość subwencji na podstawie danych GUS dotyczących wzrostu wskaźnika cen towarów i usług.

Najwięcej, bo ponad 3,1 mln zł, zyska Platforma Obywatelska. PiS wzbogaci się o 2,9 mln zł. Ugrupowania, które w 2007 roku startowały w ramach koalicji wyborczej Lewica i Demokraci, dostaną do podziału 1,6 mln zł, a PSL blisko 1,2 mln zł. W skali budżetu to niewiele, ale rozporządzenie ministra finansów budzi kontrowersje. – To wyjątkowa arogancja polityków wobec obywateli. Nam każą oszczędzać, choć pompują miliony w swoje partie – mówi Marcin Gomoła, prezes stowarzyszenia Pokolenie 89, które zbiera podpisy pod społecznym projektem ustawy obcinającej o 70 proc. budżetowe subwencje dla partii.

Oficjalnie likwidację dotacji, a przynajmniej ich znaczne ograniczenie, popierają też politycy Platformy. – Uważam, że finansowanie partii z budżetu państwa jest czymś złym, a w obecnej sytuacji w dodatku czymś nagannym moralnie – mówił na początku ubiegłego roku premier Donald Tusk. Parlament przegłosował ustawę, która ograniczała subwencje, jednak zakwestionował ją prezydent Lech Kaczyński i częściowo Trybunał Konstytucyjny.

W czasie kryzysu nie wszyscy muszą oszczędzać. Zgodnie z projektem rozporządzenia przygotowanym przez ministerstwo Finansów partie dostaną w 2011 roku dofinansowanie o 7,7 proc. większe, niż dotychczas.
Podatników będzie to kosztować prawie 9 mln zł.
Resort finansów tłumaczy, że musiał wydać rozporządzenie, bo ustawa o partiach nakazuje waloryzowanie dotacji. Problem w tym, że zgodnie z zapowiedziami polityków z powodu kryzysu finansów publicznych partyjne dotacje zamiast rosnąć, miały spadać.

Prawo nie działa wstecz

– Wyższe dotacje dla partii gryzą się z koncepcją szukania oszczędności i cięciami – przyznaje poseł PO Paweł Arndt, przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych. Tłumaczy, że Platforma już w kwietniu ub. roku przeforsowała w Sejmie projekt ustawy ograniczającej partyjne subwencje. Zgodnie z nią partie miały otrzymać okrojone dotacje za trzy kwartały 2009 roku oraz w roku 2010: PO – o 44 proc., PiS – o 41 proc., SLD – o 11 proc., PSL – o 7 proc. Ustawa trafiła jednak do kosza, po tym jak do Trybunału Konstytucyjnego odesłał ją prezydent Lech Kaczyński.
W styczniu Trybunał uznał za niezgodne z konstytucją – zgodnie z zasadą, że prawo nie działa wstecz – ograniczanie subwencji za kwartały rozpoczęte przed wejściem w życie nowych przepisów. Sędziowie odesłali ustawę do Sejmu, by parlamentarzyści na nowo ustalili okres, w jakim subwencja zostałaby ograniczona. Czego dotąd nie udało się zrobić. – Pracujemy nad tym, być może jakieś zmiany zostaną wprowadzone jeszcze w tym roku – mówi Arndt. Nie potrafi jednak wyjaśnić, czemu politycy nie ograniczyli wysokości subwencji w związku z fatalnym stanem finansów publicznych. Tak jak zrobiono to w 2002 i 2003 roku.
Politycy nie ukrywają, że w sprawie cięcia dotacji nie potrafią dojść do porozumienia. – Jeśli partie nie będą dostawać pieniędzy z budżetu, to sięgną do kieszeni biznesmenów. Na styku polityki i biznesu rodzą się patologie, co pokazała afera hazardowa – mówi poseł PiS Adam Hoffman. Przeciwko dotacjom dla partii protestuje lewica. – Wzrost subwencji jest podyktowany nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi, na które Platforma chce wydać 30 mln zł. To się w głowie nie mieści – mówi Tomasz Kalita, rzecznik prasowy SLD.

Szczególny przypadek

Pieniądze z budżetu dostają partie, które w wyborach parlamentarnych uzyskały ponad 3 proc. głosów, i koalicje, które otrzymały 6 proc. głosów. W tym roku najwięcej pieniędzy trafi do Platformy – ponad 40 mln zł – do PiS – 37,8 mln zł.
– To nie są duże pieniądze, a ja nie popieram oszczędności robionych na pokaz. Ten przypadek jest jednak szczególny, bo dotyczy zasad. Jeśli wszyscy musimy oszczędzać, to powinno to się też tyczyć polityków – mówi ekonomista Ryszard Petru.
W tym roku partie dostaną z budżetu ponad 114,2 mln zł. W ciągu ośmiu lat wartość dotacji wzrosła trzykrotnie.