Muzułmanie zaczęli traktować ramadan, jak my Boże Narodzenie. Miesiąc postu nakręca koniunkturę: rośnie giełda, telewizje mają większe wpływy z reklam, banki zabiegają o ogarniętych szałem zakupów klientów
Ramadan, muzułmański miesiąc postu, który dopiero co dobiegł końca, stał się doskonałym pretekstem do robienia interesów. Jeszcze dekadę temu islamski świat na ten czas zamierał, a straty liczono w dziesiątkach milionów dolarów. Dziś ten miesiąc nakręca koniunkturę wielu branż. Zyski z reklam telewizyjnych w Egipcie wynoszą 150 mln dol., dochody z giełd rosną niemal dziewięciokrotnie. Szał konsumpcji jest tak wielki, że po ramadanie państwa muszą walczyć z niekontrolowanym wzrostem inflacji.
– Szczególnie wzrasta sprzedaż produktów pierwszej potrzeby – podkreśla w rozmowie z „DGP” Talib Awad, ekonomista z Uniwersytetu Jordańskiego w Ammanie. Szaleństwo zaczyna się już na kilka tygodni przed pierwszym dniem postu. W sklepach od Turcji aż po Indonezję rozpoczynają się masowe wyprzedaże dóbr wszelkiego rodzaju – od lodówek, telewizorów i kuchenek po żywność. Doskonale sprzedają się też ubrania, gdyż zgodnie z obowiązującą modą należy założyć jakąś nową kreację w czasie przyjęć podczas Eid Al-Fitr, radosnego święta kończącego miesiąc ramadanu.

Biznes to biznes

Takiej okazji nie mogą przepuścić zwłaszcza największe sklepy i banki. W Turcji najważniejsze sieci supermarketów połączyły swoje siły z bankami, takimi jak Deniz Bank, Yapi Kredi, Turkish Economy Bank czy lokalny oddział ING. Bankowcy rywalizują tam zresztą nie tylko o klientów indywidualnych, ale też o małych i średnich przedsiębiorców, oferując znacznie niżej niż zwykle oprocentowane kredyty czy wsparcie kapitałowe dla biznesmenów. Chcą też skorzystać na skokowo rosnącej konsumpcji, np. Akbank wraz z siecią dyskontów DiaSa stworzył specjalną kartę zakupową z wartym 25 lirów (około 50 zł) bonusem.
– Klienci dokonują decyzji o zakupach przed postem – tłumaczył w rozmowie z tureckim dziennikiem „Hurriyet” Hakan Ates, dyrektor generalny biura kredytowego Deniz Bank. Według niego ze względu na to, że w tym roku ramadan zbiega się z początkiem roku szkolnego, ich potrzeby są jeszcze większe. – Wrzesień to koniec lata i początek szkoły, a więc bardzo „problematyczny” okres, zwłaszcza dla urzędników i ich rodzin. Banki oferują więc alternatywy kredytowe, by mogli oni ustabilizować rodzinny budżet – podkreśla. Nie tylko banki zresztą: w Emiratach Arabskich Toyota reklamuje swoje auta wymownym sloganem: „Odjedź już dzisiaj. Żadnych spłat do ramadanu 2011”.
Ramadanowy szał zakupowy widać szczególnie wśród importerów. Okazuje się jednak, że nie chodzi wyłącznie o zachodnie czy azjatyckie produkty z branży AGD czy RTV, ale też o tak podstawowe wydawałoby się dobra, jak suszone owoce czy orzeszki. Państwa muzułmańskie na potęgę muszą sprowadzać fasolę, oliwę czy pszenicę. Na największym rynku świata arabskiego – w Egipcie – połowa dostępnej pszenicy pochodzi z zagranicy. Tyle że większość umów importerzy podpisują na dwa, nawet trzy miesiące przed ramadanem. Dzięki temu mają pewność, że zamówione produkty dojadą na czas.
Ożywiony popyt widać nie tylko w krajach muzułmańskich. Z danych The Islamic Food and Nutrition Council of America wynika, że w ciągu ostatnich pięciu lat rozkwitający zwłaszcza w okresie postu amerykański rynek produktów halal (czyli przygotowywanych zgodnie z muzułmańskim rytuałem) zwiększył się o 80 proc. Dzisiaj siła finansowa wyznawców Allaha w USA szacowana jest na 170 mld dolarów. Paradoksalnie większość z nich traktuje ramadan jako namiastkę Bożego Narodzenia – i wynagradza dzieciom brak gwiazdkowych prezentów podarkami wręczanymi na Eid Al-Fitr.
W czasie gdy większość firm redukuje czas pracy z tradycyjnych siedmiu do np. pięciu godzin, jedna branża nie zasypia: giełdy. Wbrew pozorom na parkietach ruch tworzony przez inwestorów z Bliskiego Wschodu rośnie kilkakrotnie – według badań Ahmada Etebariego z uniwersytetu New Hampshire w latach 1989 – 2007 zyski z inwestycji giełdowych w czasie ramadanu rosły niemal dziewięciokrotnie w porównaniu do pozostałych miesięcy każdego roku. – Sezonowy entuzjazm napędza optymizm i, w efekcie, zachęca do wiążących się z ryzykiem decyzji – podkreśla Etebari.
Świąteczny szał ogarnia też świat reklamy. Od kilku lat wierni najchętniej spędzają święta... przed telewizorem. Stacje zaś dostosowują się do rosnącego zapotrzebowania – i dlatego większość nowych programów oraz premiery nowych produkcji są planowane właśnie na miesiąc postu. W efekcie skokowo rosną też ceny i liczba reklam. Bliskowschodni potentat telewizyjny – Egipt – notuje w ostatnich latach średnio 62-procentowy wzrost wpływów z reklam w porównaniu do pozostałych miesięcy. Według badań Pan Arab Research Center w Dubaju w ubiegłym roku tamtejsze telewizje zarobiły w cztery tygodnie 146 milionów dolarów. W całym świecie arabskim ramadanowe umowy reklamowe to jedna trzecia całorocznych zysków.



Ciemna strona ramadanu

Nie wszyscy jednak mają powody do radości. Na czele stratnych stoi branża turystyczna. W czasie postu wierni rezygnują z podróży, które nie są absolutnie konieczne. Co gorsza jednak, większość przewodników i agencji turystycznych przestrzega w tym okresie przed wyjazdami do krajów muzułmańskich. Na dodatek w tym roku post wypadł w szczycie sezonu. W rezultacie branża broni się gigantycznymi upustami. Dubajskie hotele oferują np. specjalne stawki za śniadanie iftar spożywane na koniec ramadanu – już od 10 dol. (w 2009 r. minimalna stawka wynosiła 46 dol.).
Sporo pracy mają też rządy, które próbują na różne sposoby opanować konsekwencje świątecznego szału zakupowego, a przede wszystkim wszechobecne podwyżki cen podstawowych produktów. Emiraty wymusiły na rodzimych biznesmenach 60-procentowe redukcje cen ponad 200 podstawowych produktów spożywczych. Indonezja próbuje zmusić sprzedawców do zaniechania tradycyjnych podwyżek ramadanowych – sięgających 10 – 15 proc. ceny – na wiele podstawowych dóbr, od cebuli po kurczaki. Rząd w Dżakarcie po apelach tamtejszych ekonomistów prawdopodobnie będzie musiał jednak zweryfikować wcześniejsze prognozy dotyczące wzrostu inflacji. W świecie islamskim drożeją też oliwa, miód, cukier i mięso wołowe. Ramadan odsłonił gigantyczny rozziew między poziomem życia wiernych: okazało się, że ze względu na podwyżki cen dla tysięcy Irakijczyków było to pierwsze od wielu lat święto bez mięsa, tymczasem – jak twierdzi The Environment Agency of Abu Dhabi – Arabowie z Emiratów codziennie wyrzucają na śmietniki około 500 ton żywności.
Pożywienie to niejedyne zmartwienie wiernych. Skoro do posiłku można usiąść dopiero po zachodzie słońca – i to całą rodziną, światła w domach palą się dłużej, a klimatyzatory do późna pracują pełną parą. Efekt? W Bagdadzie prąd włączany co sześć godzin – na godzinę. Nawet w bogatym sąsiednim Kuwejcie ministerstwo energetyki apelowało o oszczędzanie energii, strasząc przerwami w dostawach. Tego problemu nie mieli mieszkańcy odciętej od świata Strefy Gazy – tam miejscowa elektrownia wstrzymała prace już na początku sierpnia.

Tak dalej być nie może

Coraz częściej więc ramadan zaczyna być postrzegany nie jako święto, lecz utrapienie. Od kilku lat np. jordańskie media piętnują postną mentalność, wytykając, że koszty czterotygodniowej laby idą w miliony dinarów, a święto staje się usprawiedliwieniem powszechnego lenistwa. Tamtejsi menedżerowie skarżą się nie tylko na skrócenie dnia pracy – który tradycyjnie sprowadza się do przesiedzenia w biurze między 9 rano a 14 po południu – ale też na istny zalew zwolnień lekarskich.
Jednak ożywczego wpływu postu na bliskowschodni i azjatycki biznes trudno nie dostrzec. – Krótkoterminowo to niezły kopniak dla gospodarek krajów muzułmańskich. Trzeba też przyznać, że jest on znacznie silniejszy niż jeszcze dekadę temu – mówi Talib Awad. Z gospodarczego punktu widzenia ramadan przypomina nieco wasze Boże Narodzenie. Różnica jest jednak taka, że dla muzułmanów najważniejsze wciąż jest religijne znaczenie tego święta, a nie konsumpcja – podkreśla dobitnie.