Carl-Henric Svanberg, zamiast walczyć z największym kryzysem w historii spółki, wolał żeglować koło Fidżi.
Prezes PB Tony Hayward zapowiedział w niedzielę, że nie poda się do dymisji w związku z katastrofą w Zatoce Meksykańskiej. Wyciek może za to zakończyć karierę Carla-Henrica Svanberga. Dyrektorzy BP domagają się rezygnacji szefa rady nadzorczej, zarzucając mu ukrywanie się w czasie, gdy firma zmaga się z kryzysem. Przez półtora miesiąca od zatonięcia platformy Deepwater Horizon Svanberg ani razu nie wystąpił publicznie.
Władze BP nie powinny być tym zachowaniem zdziwione. To jeden z tych menedżerów, którzy zawsze trzymają się w cieniu: łatwiej spotkać go na lodowisku sztokholmskiego Djurgardens IF niż na salonach. Tak było od początku kariery. W Assa Abloy zabłysnął umiejętnościami. W 2003 roku przeszedł do Ericssona. Nie mogło być dla niego większego wyróżnienia. Ta firma to dla Szwedów klejnot w królewskiej koronie.
Svanberg trafił jednak do Ericssona, gdy ten był w potężnym dołku. Na pęknięciu bańki dotcomów w latach 2001 – 2003 stracił 8 mld dol. i by utrzymać wypłacalność, musiał zwolnić 50 tys. osób.
– Jeśli musisz działać twardo, po prostu to robisz – zwykł mawiać Svanberg. I natychmiast po przejściu wyrzucił kolejne 13 tys. osób. – Najważniejsze było przywrócenie dochodowości. To dało nam przestrzeń do działania – tłumaczył. Skuteczna okazała się wybrana przez niego strategia polegająca na skoncentrowaniu się na tworzeniu sieci dla operatorów telefonii komórkowej. Dzięki drakońskiej kuracji Ericsson szybko stanął na nogi. Dziś 40 proc. komórek na całym świecie działa na sieciach szwedzkiej firmy, która w 2008 roku wygenerowała dochód w wysokości 32,2 mld dol.
Nawet gdy osiągnął ten sukces, trzymał się w cieniu. Mimo to dostrzegło go BP. Firma szukała szefa rady nadzorczej, który wraz z nowym prezesem Tonym Haywardem miał tchnąć w koncern świeżą energię. W maju 2010 roku BP skusiło go nie tylko wyzwaniem, ale też pieniędzmi: roczna podstawowa pensja przekracza milion dolarów, do tego trzeba doliczyć bonusy. W sumie może to być nawet ośmiocyfrowa suma.
Teraz BP przekonuje się, czy wybór rzeczywiście był dobry. – Jeśli wpakujesz się w kryzys i jest on ogromny, staje się twoim największym aktywem. Wszyscy są wobec ciebie pokorni i cię słuchają – to jedno z ulubionych powiedzeń 58-letniego Svanberga. Sytuacja jednak go przerosła.
Należąca do BP zatopiona platforma od 20 kwietnia zatruwa ropą Zatokę Meksykańską. On jednak tradycyjnie postanowił pozostać w cieniu i zamiast zmierzyć się z problemem, wolał żeglować koło Fidżi. I to zaniechanie zapewne będzie go kosztować utratę dobrej posady.