Hiszpański bank centralny wezwał w miniony weekend tamtejsze kasy oszczędnościowe (cajas de ahorro) do przyspieszenia rozmów o fuzjach. Jeśli do końca miesiąca nie dojdzie do konsolidacji na rynku, strefa euro będzie miała następny poważny problem.
Choć w zeszłym tygodniu parlament zatwierdził plan oszczędnościowy rządu Jose Luisa Zapatero, inwestorzy wciąż nie ufają Madrytowi. Po tym jak w piątek agencja ratingowa Fitch zdegradowała Hiszpanię z AAA do AA+, wczoraj wzrosło oprocentowanie hiszpańskich obligacji.

Fuzja warunkiem przetrwania

Tym, co najbardziej niepokoi rynki finansowe, jest nierozwiązana sprawa kas oszczędnościowych, których ratowanie może zachwiać planem redukcji deficytu. A ewentualny krach hiszpańskiej gospodarki będzie miał znacznie większe konsekwencje dla strefy euro niż w przypadku Grecji, która jest cztery razy mniejsza.
Po przejęciu przez bank centralny mającej siedzibę w Kordobie CajaSur pozostałe kasy dostały czas do końca czerwca na konsolidację, co jest warunkiem skorzystania z dysponującego kwotą 99 miliardów euro funduszu stabilizacji sektora bankowego. W rozmowy zaangażowanych jest połowa z 45 kas oszczędnościowych, ale na razie połączenie ogłosiły tylko cztery – Caja de Ahorros del Mediterraneo, Cajastur, Caja Cantabria i Caja Extremadura. Także dwie największe – Caja Madrid i barcelońska La Caixa – prowadzą negocjacje z lokalnymi instytucjami. Jednak jest niemal pewne, że pożądany stan – czyli zmniejszenie ich liczby do około 15 – nie zostanie osiągnięty.
Największym problemem z kasami oszczędnościowymi jest to, że dokładnie nie wiadomo, jaka jest skala problemu. Uratowana kosztem 2,7 miliarda euro CasaSur, która w zeszłym roku straciła 596 milionów euro, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej – jej aktywa stanowią tylko 0,6 proc. hiszpańskiego sektora bankowego. Wszystkie kasy ochoczo udzielały kredytów podczas boomu budowlanego, lecz gdy przyszła recesja, okazało się, że znaczna część jest niespłacalna. Szacuje się, że wartość tych długów sięga kilkudziesięciu miliardów euro.

Konkurencja dla banków

Hiszpańskie kasy jako alternatywa dla banków zaczęły powstawać w XIX wieku. Przyjmując nawet drobne depozyty, miały wykształcić nawyk oszczędzania wśród ubogich, zaś część wypracowanego przez nie zysku była – i jest do dziś – przekazywana na cele społeczne bądź charytatywne. Z czasem rozwinęły się na tyle, że zaczęły rywalizować z prawdziwymi bankami – dziś stanowią one połowę hiszpańskiego sektora bankowego, a Caja Madrid czy La Caixa są w czołówce największych instytucji finansowych w kraju.
Ale społeczny charakter kas ma też drugą stronę – jako że nie są notowane na giełdzie, nie muszą publikować szczegółowych raportów finansowych, są powiązane z lokalnymi politykami lub Kościołem katolickim i często słabo zarządzane. Szefem CajaSur przed przejęciem był ksiądz. Nawet jeśli nie wszystkie kasy są w tak złym stanie, koszty ich ratowania będą ogromne – agencja ratingowa szacuje je na 35 miliardów euro. Dla rządu, który ledwo przeforsował plan oszczędności budżetowych na sumę 15 miliardów, to może być zbyt wiele.