Bronisław Komorowski ruszy na spotkania z Polonią w Belgii i Wielkiej Brytanii. Za granicę wybierają się też inni kandydaci: Grzegorz Napieralski do Wielkiej Brytanii i Andrzej Olechowski do Irlandii.
Za granicę nie wybiera się kandydat PiS. Jarosław Kaczyński codziennie odwiedza w szpitalu chorą matkę i, jak twierdzą sztabowcy PiS, nie ma żadnych szans, by wyjechał za granicę. A taki wyjazd był szykowany dla Lecha Kaczyńskiego, który miał pojechać do największego skupiska Polonii, Chicago. Niewykluczone, że pojedzie tam ktoś ze sztabu w imieniu Jarosława Kaczyńskiego, ale te decyzje mają dopiero zapaść.
Zresztą priorytetem dla PiS i innych partii jest Polska – to tu można zdobyć najwięcej głosów. Ale zagraniczne kampanie mogą w tym pomóc. – Wizyta w obcym kraju takiego czy innego kandydata to wydarzenie medialne, którego głównym adresatem są nie ci, którzy wyjechali, ale ci, którzy za nimi tęsknią – wyjaśnia politolog dr Jarosław Flis.
Kandydaci liczą, że prowadząc kampanię za granicą, pokażą się jako nowocześni i otwarci na świat, z drugiej strony jako tradycjonaliści niezapominający o rodakach na emigracji.
Realne znaczenie głosów z zagranicy na ogół jest niewielkie. Nawet gdyby powtórzył się rekordowy udział Polonii w głosowaniu z 2007 roku, to i tak kandydaci walczyliby o niewiele ponad jeden procent głosujących. Taka liczba głosów ma znaczenie w jednym przypadku: gdyby dwaj główni kandydaci szli łeb w łeb i o ostatecznym wyniku decydowały promile. – Tak się zdarzyło w Rumunii, gdy obecny prezydent Traian Basescu wygrał 70 tysiącami głosów, a 80 tysięcy otrzymał od rumuńskiej diaspory – mówi Krzysztof Lisek, europoseł Platformy Obywatelskiej.



Platforma zakłada dwa scenariusze. Jeden optymistyczny, z rozstrzygnięciem w pierwszej turze wyborów, i drugi, realistyczny, z drugą turą. Ale w obu potrzebuje maksymalnej mobilizacji elektoratu. Stąd walka o każdy głos. Dlatego na początku czerwca Bronisław Komorowski ma pojechać do Belgii i Wielkiej Brytanii. – Wybraliśmy dwa symboliczne miejsca: Bruksela to stolica Unii Europejskiej, a Londyn skupia zarówno starą emigrację wojenną, jak i dziesiątki tysięcy Polaków, którzy w ostatnich latach pojechali tam szukać życiowej szansy – wyjaśnia Lisek. Dla PO to kontynuacja działań z poprzedniej kampanii, kiedy Donald Tusk pojechał szukać poparcia na Wyspy Brytyjskie i odniósł tam sukces. Realny, bo emigranci zagłosowali na PO, i wizerunkowy, bo telewizje pokazywały olbrzymie kolejki Polaków czekających na oddanie głosu przed konsulatami.
Swojej szansy za granicą będą szukali także Grzegorz Napieralski i Andrzej Olechowski. Ten ostatni miał zresztą kampanię zagraniczną zainicjować. – Miała być Irlandia, ale plany popsuła Islandia i wybuch wulkanu – mówi Grzegorz Dziemidowicz, rzecznik Olechowskiego. Teraz sztab ustala kolejny termin. Natomiast Grzegorz Napieralski jedzie na Wyspy nie tylko promować swoją kandydaturę, ale też krytykować kandydata PO. – Chcemy przypomnieć cuda, które obiecywał emigrantom Donald Tusk, i ile z nich zostało – mówi rzecznik SLD Grzegorz Kalita.
Ludowcy natomiast uznali, że ich liderowi zagraniczne wojaże są niepotrzebne. Ich elektorat jest w kraju. – Trzeba objechać jak największą liczbę miejsc – mówi Stanisław Żelichowski.
Otwartość na nowinki Waldemar Pawlak demonstruje, prowadząc kampanię internetową.