Piloci Tu-154M musieli lądować na lotnisku pod Smoleńskiem. BOR nie przygotowało dodatkowego transportu dla prezydenta i reszty pasażerów z dwóch zapasowych lotnisk. Bo o nich nie wiedziało.

Wątek ten bada obecnie wojskowa prokuratura. Nie wyklucza hipotezy, że piloci musieli lądować, bo mieli świadomość, że z innego lotniska nikt nie odbierze Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu oficjeli. I to mimo że o wiele wcześniej dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wytypowało dwa zapasowe lotniska na Białorusi: w Witebsku i Mińsku.

Powinien tam czekać dodatkowy transport. Jest to przede wszystkim obowiązek BOR. Kierownictwo biura tłumaczy, że nie dostało takich informacji z pułku. Dowództwo Sił Powietrznych odpowiada: – Nie mamy obowiązku informowania BOR o zapasowych lotniskach.

Dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego na długo przed odlotem prezydenta wskazało lotniska w Witebsku i Mińsku jako te, na których należy lądować w razie złej pogody – dowiedział się „DGP”. Potwierdza to ppłk Robert Kupracz, rzecznik prasowy dowództwa Sił Powietrznych. Te lotniska nie tylko zostały wpisane w plan lotu Tu-154M. Piloci mieli świadomość, że mogą na nich lądować. – Przed wylotem do Smoleńska pilot został poinformowany o lotniskach zapasowych, na których mógłby lądować w przypadku braku możliwości lądowania w Smoleńsku – mówi nam płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej.

Nie było transportu

Dlaczego w takim razie załoga nie wybrała lotniska w Witebsku lub Mińsku? Jednym z powodów mógł być fakt, że BOR nie zorganizowało dodatkowego transportu z tych lotnisk dla prezydenckiej pary, polityków, dowódców wojskowych i pozostałych pasażerów.
O tym, że BOR nie zorganizowało transportu z lotnisk zapasowych, musieli wiedzieć funkcjonariusze BOR lecący na pokładzie i ministrowie z kancelarii prezydenta, którzy organizowali uroczystości w Katyniu. Gdyby samolot wylądował w Witebsku lub Mińsku, to nikt by nie dojechał do Smoleńska, a potem do Katynia. Jedna z hipotez śledztwa zakłada, że załoga, mając tę wiedzę, zdecydowała, że nie może korzystać z lotnisk zapasowych. Zwłaszcza że samolot odleciał z prawie półgodzinnym opóźnieniem.



Pułk się broni

Z jakiego powodu BOR nie przygotowało dodatkowych kolumn dla Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu gości? Bo o zapasowych lotniskach nie poinformowało biura dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, które przygotowywało plan lotu! – Dlatego nie mogliśmy zabezpieczyć tych lotnisk – mówi „DGP” mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR.
Wojsko się broni: przepisy nie nakładają na Siły Powietrzne obowiązku informowania BOR o lotniskach zapasowych ujętych w planie lotu.
Wiadomo też, że ciężar zabezpieczenia lotnisk w Mińsku i Witebsku powinien też spoczywać na rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa. – Skoro my nic nie wiedzieliśmy, ani FSB, to znaczy, że jeszcze przed odlotem dowódca Tu-154M podjął decyzję, że będzie lądować tylko pod Smoleńskiem – twierdzą oficerowie BOR, z którymi rozmawiał „DGP”.
Czy jednak rzeczywiście wojsko nie miało obowiązku poinformować BOR o rezerwowych lotniskach?
– Wcześniej zawsze informowaliśmy BOR o zapasowych lotniskach – wyjaśnia płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Funkcjonariusze wiedzieli, na którym lotnisku będzie możliwe lądowanie. Dlatego BOR i służby dyplomatyczne MSZ zawsze potrafiły z wyprzedzeniem zorganizować dodatkowy transport.



Czarne skrzynki nagrały wszystkie rozmowy

MACIEJ DUDA:
Wszystkie cztery czarne skrzynki przetrwały katastrofę?
TOMASZ TUCHOŁKA*:
Po katastrofie szuka się nośnika danych: taśm magnetycznych lub pamięci elektronicznej. W tym samolocie były cztery czarne skrzynki – dwie katastroficzne i dwie eksploatacyjne.
Dowiemy się zatem, dlaczego samolot podchodził za nisko do lądowania?
Parametry z rejestratora wyjaśnią, na jakiej wysokości był samolot, z jaką prędkością leciał. I co pilot lub mechanik „zadał” samolotowi: chodzi o nadanie określonej wartości podzespołom. A dlaczego załoga „zadała” określone wartości, tego być może się dowiemy z tej czarnej skrzynki, która nagrywała rozmowy załogi.
Dowiemy się, kiedy samolot zderzył się z ziemią?
Dane z rejestratorów zawierają czas. Godzina 8.56, którą podawały media, to prawdopodobnie moment, kiedy jakiś dziennikarz dowiedział się o katastrofie.
W jaki sposób w prezydenckim samolocie nagrywano dźwięk?
Zamontowano tam rejestrator rozmów pracujący jak czterościeżkowy magnetofon. Dwie ścieżki nagrywały dźwięki, które słyszeli piloci w słuchawkach – przede wszystkim korespondencję między załogą a ziemią. Trzecia ścieżka rejestrowała dźwięk z mikrofonów umieszczonych w kabinie i rozmowy członków załogi. Również ewentualne wejście osoby trzeciej do kabiny. Te mikrofony nagrywały także dźwięk silników, można się więc zorientować, czy nagle pilot zwiększył ciąg silników albo czy samolot o coś uderzył.
Mogły one nagrać dźwięki z kabiny pasażerskiej?
W trakcie lądowania pasażerowie powinni siedzieć przypięci pasami, a drzwi od kabiny pilotów powinny być zamknięte. Reszta to kwestia wyobraźni.
*Tomasz Tuchołka, wiceprezes ATM PP Sp. z o.o., konstruktor polskiej czarnej skrzynki, ekspert w sprawie katastrofy
W katastrofie prezydenckiego samolotu zginęło 96 osób Fot. PAP/EPA / DGP