"Washington Post" zamieścił kolejny tekst potępiający Romana Polańskiego i krytykujący prominentów filmu i show-biznesu za to, że stanęli w jego obronie.

"Czyż to możliwe, by konserwatyści prowadzący wojnę kulturową, którzy przedstawiają Hollywood jako gniazdo moralnego zepsucia, zawsze mieli rację? Na pewno nie, ale w wypadku Romana Polańskiego purytańscy puryści zdecydowanie mają rację" - pisze w piątkowym wydaniu dziennika Eugene Robinson, który poprzednio już zaatakował polskiego reżysera w związku z jego aresztowaniem w Szwajcarii za gwałt i ucieczkę z USA.

Za Polańskim wstawili się m.in. wybitni reżyserzy: Martin Scorsese, David Lynch, Mike Nichols, Pedro Almodovar i Woody Allen.

Robinson pisze, że ten ostatni - jego zdaniem - "okazał tupet" broniąc Polańskiego, ponieważ sam uwiódł swoją własną przybraną córkę Soo-Yi Previn, młodszą o niego o 36 lat.

Krytykuje także popularną aktorkę komediową Whoopie Goldberg, która powiedziała, że to, co zrobił Polański w 1978 r. z 13-letnią Samanthą "nie było właściwie gwałtem".

Przypomina następnie zeznania ofiary, z których wynika bez wątpliwości, że doszło do gwałtu

Robinson przytacza też fragmenty wywiadu Polańskiego z 1979 r. z brytyjskim pisarzem Martinem Amisem, w którym reżyser daje do zrozumienia, że nie ma wyrzutów sumienia z powodu swego czynu.

"Każdy chce mieć seks z młodymi dziewczynami" - cytuje Robinson wypowiedź Polańskiego i dodaje, że zamiast sformułowania "mieć seks" użył on "wulgarnego słowa anglosaskiego".