Lech Wałęsa nie musi przepraszać reżysera Grzegorza Brauna za to, że nazwał jego film "gniotem", a samego reżysera - "usłużnym dziennikarzem". Zdecydował o tym we wtorek prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie.

Braun jest autorem filmu pt. "Plusy dodatnie, plusy ujemne", w którym znalazła się teza, że b. prezydent był agentem SB "Bolkiem".

SA nie uwzględnił apelacji Brauna od wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie z grudnia 2008 r. Oddalił on wtedy wzajemne pozwy Brauna i Wałęsy w całej sprawie. Według SA zasada wolności słowa w debacie publicznej przeważa nad ochroną dóbr osobistych. Braun twierdzi, że "nie ma dla niego sprawiedliwości przed sądami III RP".

Całą sprawę zapoczątkował proces, jaki za zarzut agenturalności wytoczył Braunowi językoznawca prof. Jan Miodek (reżyser prawomocnie przegrał już ten proces). Pytany o to Wałęsa w książce pt. "Moja III RP. Straciłem cierpliwość" uznał, że Braun uczestniczy w tzw. dzikiej lustracji, jest "usłużnym dziennikarzem" i że działa "na zamówienie polityczne". Wrocławski reżyser i publicysta, który w 2006 r. przygotował film pt. "Plusy dodatnie, plusy ujemne", uznał to za insynuacje i zanegowanie jego niezależności. Pozwał Wałęsę i wydawcę książki, żądając od nich przeprosin.

Były prezydent odpowiedział pozwem wzajemnym przeciw Braunowi, od którego żądał przeprosin za film, wyprodukowany przy współudziale TVP. Film nie został pokazany w telewizji - nie przeszedł kolaudacji i w marcu 2006 r. TVP odmówiła jego emisji. Można zaś go znaleźć w internecie.

Ten "reportaż historyczny" Brauna opisuje postać TW "Bolek". W filmie przedstawiono dokumenty IPN oraz wypowiedzi osób, według których ten agent z lat 70. to Wałęsa. Mówią o tym m.in. przeciwnicy Wałęsy, m.in. Joanna i Andrzej Gwiazdowie. W reportażu są też fragmenty filmu Jacka Kurskiego "Nocna zmiana". Nie ma natomiast wzmianki o wyroku Sądu Lustracyjnego z 2000 r., który uznał za prawdziwe oświadczenie Wałęsy o braku związków ze specsłużbami PRL. Na koniec filmu Braun prezentuje rozmowę z Wałęsą, który zaprzecza, by współpracował z SB, pyta reżysera co on robił w czasie walki "Solidarności" i mówi mu, że jest hańbą, iż w ogóle jest o to pytany, po czym kończy rozmowę.

W ub.r. SO oddalił oba pozwy, uznając, że strony nie muszą się nawzajem przepraszać. Jak mówiła sędzia Małgorzata Kuracka, nie doszło do publicznego pomówienia Wałęsy przez film, bo nie został on wyemitowany w telewizji. "Lech Wałęsa jest wielkim bohaterem, przywódcą ruchu, który wywalczył w Polsce wolność i za życia stał się postacią historyczną - dlatego musi się liczyć z krytyką - także niesprawiedliwą. To paradoksalny aspekt wolności, którą sam wywalczył" - dodała sędzia. Dlatego oddalono żądanie Wałęsy, by Braun go przeprosił - sąd uznał, że adwersarze działali w granicach prawa.

Sędzia gruntownie skrytykowała zaś wydaną przez IPN książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa", która była osnową filmu Brauna. "Twierdzenie, jakoby Lech Wałęsa miał być tajnym i świadomym współpracownikiem SB nigdy nie zostało racjonalnie udowodnione" - podkreślił SO, według którego film jest "zbyt jednostronny". Sędzia dodała, że książka nie ma żadnych istotnych dowodów potwierdzających tezę o współpracy Wałęsy z SB. "Żeby przedstawić tezę o czyjejś świadomej współpracy, trzeba mieć zobowiązanie do współpracy, teczkę personalną czy teczkę pracy" - dodała.

"Niesprawiedliwości stało się zadość" - komentował Braun wyrok SO. Jego zdaniem, sąd zezwolił Wałęsie na "kłamliwe pomawianie" go i zapowiedział apelację.

W apelacji Braun wnosił o uwzględnienie jego pozwu. "Pan prezydent pomówił mnie, mówiąc, że działam na czyjeś zamówienie" - argumentował w SA. Pełnomocnik nieobecnego w SA Wałęsy mec. Andrzej Tomaszewski wnosił o oddalenie apelacji jako bezzasadnej, bo wyrok jest rzetelny. Wałęsa nie składał apelacji co do swego pozwu.

SA oddalił apelację Brauna, choć przyznał, że słowa Wałęsy naruszyły dobra osobiste powoda. W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Jacek Sadomski powiedział, że naruszenie to nie było jednak bezprawne, bo mieściło się w granicach debaty publicznej. "Sąd abstrahuje od tego, kto ma rację: chodzi o granice wolności wypowiedzi" - dodał sędzia.

"Powód korzystając z wolności słowa zajmuje się przeszłością Wałęsy, a więc musi się liczyć w sposób nieunikniony z negatywnymi reakcjami" - dodał sędzia Sadomski. Zdaniem SA, słowa Wałęsy, który chciał w ten sposób "urazić i zdyskredytować powoda" były "sądem wartościującym, nie podlegającym ocenie co do prawdziwości".

Przypominając orzecznictwo Sądu Najwyższego i trybunału w Strasburgu, sędzia podkreślił, że dopuszczalna forma reakcji krytycznej w debacie publicznej jest bardzo szeroka, a zasada wolności słowa przeważa nad ochroną dóbr osobistych.

Podkreślając, że przedmiotem tego procesu nie była ani lustracja Wałęsy, ani ocena ksiązki Cenckiewicza i Gontarczyka, sędzia zwrócił uwagę, że rozważania SO na ten temat "były nieistotne dla sprawy".

"Nie kijem go to pałką; nie ma dla mnie sprawiedliwości przed sądami III RP, która jest Rzeczpospolitą Wałęsy, Miodka i funkcjonariuszy SB" - powiedział Braun PAP po wyroku SA. Powtórzył, że słowa Wałęsy były "kłamliwą informacją, a nie oceną". Zdaniem Brauna, zasada wolności słowa "nie ma tu nic do rzeczy", bo chodziło o nieprawdziwe słowa, że działa na czyjeś zamówienie. Pytany, czy złoży kasację do SN, odparł, że musiałby "głęboko sięgnąć do dziurawej kieszeni, bo nie jest na niczyim utrzymaniu".