Prokuratura Łódź-Śródmieście umorzyła dochodzenie w sprawie domniemanego znieważenia przez prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego strażnika miejskiego będącego na służbie. Wulgarne słowa miały paść podczas otwarcia w czerwcu zdroju ulicznego.

Dochodzenie w sprawie znieważenia funkcjonariusza publicznego zostało umorzone wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia tego czynu - poinformowała szefowa śródmiejskiej prokuratury Monika Zduńczyk-Nowak. Dodała, że prokuratura umorzyła postępowanie, ponieważ istniały dwie sprzeczne wersje zdarzenia. "Nie mieliśmy podstaw do tego, żeby kwestionować wiarygodność świadków i środków dowodowych, żeby te sprzeczności usunąć" - wyjaśniła.

Zaznaczyła, że ponieważ wszelkie niedające się usunąć wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść nawet ewentualnego podejrzanego, prokuratura przyjęła, że "brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie", że podczas tego zdarzenia prezydent istotnie wypowiedział wobec funkcjonariusza słowa, które go znieważyły. Podkreśliła, że sam pokrzywdzony strażnik zaprzeczył w prokuraturze, że podczas rozmowy został znieważony. Podobnie prezydent Łodzi stwierdził, że słowa znieważające strażnika nie padły.

"Nie mamy podstaw do tego, żebyśmy kwestionowali zeznania prezydenta czy strażnika miejskiego. Mamy też świadka, który takich słów nie słyszał, a świadkiem zdarzenia był" - dodała prokurator. Przyznała, że śledczy nie dysponowali żadnym nagraniem dźwiękowym z przebiegu incydentu i opierali się tylko na zeznaniach świadków.

Prokuratura - ze względu na brak dowodów - umorzyła także wątek dochodzenia dotyczący użycia gróźb bezprawnych przez funkcjonariuszy publicznych w celu zmuszenia strażnika do napisania nieprawdziwego oświadczenia o przebiegu incydentu, w którym zaprzeczył on, że został znieważony. Zawiadomienie w tej sprawie - według Zduńczyk-Nowak - złożyła grupa radnych PO.

"Strażnik zaprzeczył, aby ktokolwiek na nim takie groźby i wymuszenia stosował. Także przesłuchani radni przyznali, że w momencie składania zawiadomienia nie dysponowali żadną wiedzą, żeby taka sytuacja miała miejsce. Jedynie mieli niepoparte żadnym dowodem podejrzenia co do tego. Tu nie było dowodów" - powiedziała szefowa śródmiejskiej prokuratury w Łodzi.



Postanowienie o umorzeniu postępowania jest nieprawomocne i jego uczestnicy - w tym strażnik - mogą złożyć zażalenie. Za znieważenie funkcjonariusza publicznego podczas pełnienia przez niego obowiązków służbowych grozi kara do roku pozbawienia wolności.

Na początku czerwca "Express Ilustrowany" napisał, iż podczas uroczystości otwarcia zdroju, prezydent Jerzy Kropiwnicki w nieparlamentarny sposób odezwał się do miejskiego strażnika, mówiąc: "do k... nędzy! Jak was potrzeba, to was nie ma! Gdzie masz ch... czapkę?!". Jak twierdziła gazeta, prezydent był zdenerwowany zachowaniem i wypowiedzią jednego z przechodniów.

Po publikacji prokuratura przeprowadziła czynności sprawdzające

Tydzień później oficjalnie wszczęła dochodzenie. Przesłuchano świadków w tym m.in. Kropiwnickiego, strażnika, fotoreportera i dziennikarza "Expressu Ilustrowanego", który opisał incydent, osobę postronną, która miała być jego świadkiem oraz pracowników magistratu.



Kilka dni po zdarzeniu strażnik miejski na konferencji prasowej oznajmił, że nie został obrażony przez prezydenta Kropiwnickiego. "Chciałem oświadczyć, że w stosunku do mojej osoby pan prezydent nie użył żadnych wulgarnych słów" - mówił. Powiedział, że prezydent tylko zwrócił mu uwagę i spytał, "gdzie masz czapkę". Strażnik po zdarzeniu napisał notatkę z incydentu. Wiceszef łódzkich strażników mówił wówczas, że ze strażnikiem przeprowadzono rozmowę dyscyplinującą i otrzymał on upomnienie "za to, że wyszedł z urzędu i poza nim pełnił służbę bez czapki", bo jest to naruszenie regulaminu.

Prezydent Łodzi po incydencie przesłał do redakcji "EI" pismo, w którym napisał m.in., iż nie przeczy, że był zdenerwowany zachowaniem mężczyzny "w stanie wskazującym", który próbował zakłócić uroczystość i obrazić go osobiście. "Brak obecności strażników, którzy mają swój posterunek w pasażu Schillera (miejsce, w którym uruchamiano również zdrój - red.), pogłębił moje zdenerwowanie. Użyłem ostrych słów. Ubolewam i przepraszam za to. Powinienem być bardziej odporny na takie zachowania i takie sytuacje" - napisał.

Kropiwnicki nie sądzi jednak, aby nazwał strażnika "ch..."

Zaproponował autorowi tekstu, że jeśli ten dysponuje takim nagraniem, to przeprosi strażnika publicznie na łamach gazety, bo "w żadnym przypadku takimi słowami człowieka poniżać nie wolno". Jeśli zaś takich nagrań nie ma, to redaktor na łamach "EI" przeprosi prezydenta miasta. Przedstawiciele magistratu zapewniali później, że prezydent przepraszając w piśmie za użycie ostrych słów, użył tego określenia "w stosunku do swojego tonu".