Czesi kończą półroczne przewodnictwo w UE z raczej chłodnymi ocenami i poczuciem zmarnowanej szansy. Wewnętrzny kryzys polityczny, który doprowadził do upadku rządu w połowie przewodnictwa oraz kilka gaf osłabiły wizerunek pierwszego rządzącego Unią kraju z byłego bloku komunistycznego. Oliwy do ognia dolewał eurosceptyczny prezydent Vaclav Klaus.

Kiedy kilka dni temu czeski dziennikarz pytał przewodniczącego Parlamentu Europejskiego o bilans czeskiego przewodnictwa, Hans-Gert Poettering sprytnie wycofał się z odpowiedzi. "Czechy jeszcze nie zakończyły ratyfikacji Traktatu z Lizbony, nie chcę swoją wypowiedzią jeszcze pogorszyć sytuacji" - powiedział. Podobnie ironicznie podsumowała Czechów na zakończenie ostatniego szczytu w Brukseli kanclerz Niemiec Angela Merkel: "Z niecierpliwością czekamy na Szwedów". Sami Szwedzi, którzy przejmują stery UE pierwszego lipca przyznają, że "będzie trudno być gorszym".

"Straciliśmy szansę" - przyznał w czwartek sam były premier Czech Mirek Topolanek, który pod koniec marca musiał podać się do dymisji po wotum nieufności, jakiego udzielił mu czeski parlament. Na czele rządu stanął techniczny premier Jan Fischer, który nie zyskał autorytetu wśród partnerów w UE.

"Dziś UE nie może zapewnić sobie należnej roli w świecie" - powiedział wówczas premier Włoch Silvio Berlusconi, wskazując na brak wystarczająco silnej osoby u sterów UE.

Bardziej wyrozumiali wobec Czechów są polscy dyplomaci, mając na uwadze pierwsze polskie przewodnictwo w drugiej połowie 2011 r. "Nie ma co krytykować, zobaczymy, jak nam się powiedzie" - powiedział PAP polski dyplomata w Brukseli. A szef UKIE Mikołaj Dowgielewicz podczas niedawnego wykładu w brukselskim "European Policy Center" przypomniał, na usprawiedliwienie, trudne początki czeskiego przewodnictwa, które rozpoczęło się od dwóch problemów: inwazji Izraela w Strefie Gazy oraz ukraińsko-rosyjskiego sporu o ceny gazu, który pozbawił część Europejczyków dostaw tego surowca.

Ale nawet on nie powstrzymał się od ironicznej uwagi. "Przekonaliśmy się, że sprawne przewodnictwo to nie tylko atrakcyjne wystawy" - powiedział Dowgielewicz.

Czeskie przewodnictwo rozpoczęło się bowiem hucznie od słynnej wystawy "Entropa" o stereotypach europejskich autorstwa Davida Czernego, którą pokazały wszystkie europejskie telewizje. W kontrowersyjny sposób pokazywała ona na przykład Francuzów jako wiecznie strajkujących, Polaków jako homofobów i klerykałów, a Włochów jako ogarniętych obsesją seksu i piłki nożnej. Wystawa, choć była mistyfikacją i niespodzianką dla samego zamawiającego, czyli czeskiego rządu, zebrała ostatecznie więcej pochwał niż krytyki. Ale Praga i tak nie zbudowała na niej kapitału, bo w atmosferze skandalu, po upadku rządu Topolanka, artysta przed czasem zabrał ją z głównej siedziby UE.

Oprócz wewnętrznego kryzysu politycznego, który może zdarzyć się przecież każdemu rządowi, na negatywny obraz czeskiego przewodnictwa zapracował sam Topolanek serią dość poważnych gaf. Przemawiając w Parlamencie Europejskim określił amerykański plan pobudzania gospodarki wydatkami z budżetu jako "drogę do piekła". Potem wdał się w polemikę z francuskim prezydentem Nicolasem Sarkozym, odpowiadając na jego medialne wypowiedzi serią oficjalnych i napisanych złośliwym językiem oświadczeń. Liberalnemu premierowi Czech i przeciwnikowi interwencjonizmu państwa trudno było przekonać partnerów w UE do "Europy bez barier" (oficjalne hasło czeskiego przewodnictwa) - w czasach, kiedy wszyscy mówili o potrzebie wprowadzenie regulacji i nadzoru na rynkach finansowych.

Z drugiej jednak strony - co podkreślają polscy dyplomaci - otwarte i stanowcze deklaracje Topolanka przeciwko protekcjonizmowi sprawiły, że niektórzy przywódcy zrezygnowali w czasach kryzysu z sięgania po instrumenty chroniące narodowe rynki. Na specjalnym szczycie UE przywódcy - co zapisano w przyjętej deklaracji - powiedzieli "nie" protekcjonizmowi, co należy traktować jako sukces Topolanka.

Za swój "kluczowy sukces" Czesi uważają też powołanie do życia Partnerstwa Wschodniego, czyli nowej inicjatywy zacieśniania współpracy ze wschodnimi sąsiadami Unii. Na szczycie inauguracyjnym w Pradze w maju zabrakło jednak wielu przywódców państw UE, a sama inicjatywa była już w znacznej mierze przygotowana przez Komisję Europejską, by nie wspomnieć o roli Polski i Szwecji.

Czechom zabrakło szczęścia przy przyjmowaniu najważniejszych, negocjowanych za ich przewodnictwa projektów legislacyjnych. Zarówno pakiet telekomunikacyjny jak i dyrektywę o czasie pracy wyrzucili do kosza eurodeputowani.

Pochwały Praga zebrała natomiast po ratyfikacji Traktatu z Lizbony w czeskim parlamencie, mimo wielu wątpliwości, czy będzie to możliwe po odejściu postrzeganego jako pragmatycznego zwolennika Traktatu z Lizbony rządu Topolanka i przy eurosceptycyzmie prezydenta Vaclava Klausa. Nowy rząd w Pradze doprowadził też do przyjęcia na ostatnim szczycie UE skomplikowanych gwarancji prawnych dla Irlandii, dzięki którym kraj ten przeprowadzi jesienią drugie referendum. To kamień milowy na skomplikowanej drodze do wejścia w życie tego dokumentu od 1 stycznia 2010 roku.