Sprawa aborcji okazała się wstrząsem wtórnym po piątce dla zwierząt, lecz o dużo bardziej dalekosiężnych skutkach. I to nieodwracalnych. Z Jarosławem Flisem rozmawiają Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak.

Czy coś pękło, coś się skończyło?
PiS musi się teraz zmierzyć ze skumulowanymi problemami. Jeśli się podniesie, będzie to świadczyć o wielkich talentach tej partii i ich kompletnym braku po drugiej stronie.
Partia Jarosława Kaczyńskiego już nieraz była w kryzysie.
Tak, ale wtedy ugrupowanie było niezużyte i mogło składać obietnice, które dało się spełnić, jak 500+ czy podwyżka pensji minimalnej. Dziś nie ma już tak komfortowej sytuacji. Jeszcze do września notowania PiS były dobre, tak samo jak wynik w wyborach prezydenckich. Obecne kłopoty są po części efektem nastroju po wygranej: piątka dla zwierząt, rozprzężenie covidowe oraz orzeczenie TK w sprawie aborcji to nie są niezależne wydarzenia, lecz wypadkowa decyzji ugrupowania czy wręcz jego lidera.
Orzeczenie TK zachwiało polityczną równowagą, na której opierała się władza PiS?
Pierwszy raz mamy do czynienia z sytuacją, w której przeciwko PiS jest tak przytłaczająca większość Polaków. Do tego obóz rządzący ma przeciwko sobie dobrego oraz złego glinę. Milcząca większość jest tym dobrym, a złym ulica, która – parafrazując jej żądanie – wykrzykuje pod adresem PiS: „Odejdź bez zbędnej zwłoki!”. Ale zwolennikami orzeczenia TK jest najtwardsza oraz najwierniejsza część wyborców partii Kaczyńskiego, którą trudniej zignorować niż ulicę. Jeśli PiS zdecyduje się na taki ruch, to na tym elektoracie będzie się chciała uwłaszczyć Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Jej bezkompromisowość może się przełożyć nawet na 20-proc. poparcie.
PiS padł ofiarą własnych działań, sam sobie założył nelsona?
Przy okazji majowego głosowania usłyszałem od polityka PiS, że „skoro prezes trzy razy poprowadził nas do zwycięskich wyborów, to może wie coś, o czym ja nie wiem”. Okazuje się, że prezes może jednak nie wiedzieć czegoś, co wiedzą wszyscy. W efekcie sprawa aborcji zmierza w stronę klęski, bo choćby kłopoty z publikacją orzeczenia TK świadczą o tym, że nic nie idzie tak, jak miało pójść. To byłaby już trzecia spektakularna porażka PiS – po wyborach kopertowych i piątce dla zwierząt, która wylądowała w koszu.
A może to systemowy kryzys PiS, który – ponosząc koszty polityczne, łącznie z wojną z Brukselą – przejął TK i teraz musi wobec niego stosować takie same chwyty, jakie stosował wobec trybunału kierowanego przez Andrzeja
Rzeplińskiego?
Też. Choć są dwie hipotezy dotyczące sytuacji. Pierwsza – PiS, jak każde duże ugrupowanie, jest trochę jak ośmiornica. To zwierzę ma sporą część komórek nerwowych w odnóżach i te odnóża często mają własne strategie działania. Trybunał Konstytucyjny może być macką, która po swojemu odczytała sygnały z centralnego ośrodka nerwowego i postąpiła inaczej niż reszta nóg. Druga hipoteza, że zawodzi sam centralny układ nerwowy, czyli Jarosław Kaczyński. Reakcje na kryzys wskazują na tą drugą hipotezę. Tu korekta zachowania jest znacznie trudniejsza. Gdy zawodzi noga, człowiek o tym wie, a gdy zawodzi głowa, to niestety nie.
Kaczyński wykreował wokół siebie bańkę?
To częste u szefów, nawet z mniejszą liczbą podwładnych masujących im ego. Ale politycy – z Kaczyńskim na czele – mają do tego system immunologiczny, który broni przed wszelkimi głosami krytycznymi. To stan, w który darzonemu wielką estymą przez otoczenie szefowi łatwo wpaść. „Kiedy komuś rośnie ego, to i mózg uciska jego” – mówi powiedzenie. Tak czy owak, sprawa aborcji okazała się wstrząsem wtórnym po piątce dla zwierząt, lecz o dużo bardziej dalekosiężnych skutkach. I to nieodwracalnych.
Czy możemy dla tej sprawy znaleźć analogię w poprzednich rządach?
Temat innej wagi, lecz logiką najbardziej przypomina mi to podwyższenie przez PO wieku emerytalnego: sposób, w jaki to zrobiono, był nie do przełknięcia dla ogółu. To był ruch kosztowny politycznie, lecz z powodu poglądów własnego zaplecza nie sposób było się z niego wycofać – i w 2015 r. Platforma za to zapłaciła. Podobny jest także tryb, w jakim obie sprawy załatwiono. Politycy PO w trakcie kampanii w 2010 r. i w 2011 r. zapewniali, że nie podniosą wieku emerytalnego, a później to uczynili. Podobnie postąpił PiS – po czarnych protestach w 2016 r. miał dużo okazji, by tę sprawę przeprowadzić: mógł liczyć na trybunał, przyjąć ustawę czy zrobić referendum, ale milcząc, sugerował, że nie ruszy tego tematu. A teraz nagle zajęli się tą sprawą. Odczytano to jako zagranie nie fair, złamanie reguł. To źródło znacznie silniejszych emocji, które ze zdwojoną siłą eksplodowały. A te emocje zostały wywołane nie tylko u tych, którzy chcieliby aborcyjne wahadło przesunąć w drugą stronę, lecz także wśród zwolenników status quo.
Wiemy, jak się skończyła sprawa wieku emerytalnego dla PO. Czy politycy PiS mogą już zacząć powoli się pakować?
Ostrożnie – PO nie brakowało tak dużo do kolejnej kadencji. Wybory mogły mieć inny wynik, gdyby nie powstała Nowoczesna, gdyby Platforma wcześniej uruchomiła sprawę jednomandatowych okręgów wyborczych, odbierając paliwo Kukizowi. I teraz też nic nie jest przesądzone. Tylko w polityce – tak jak na wojnie – najtrudniej przeprowadzić zorganizowany odwrót. Trzeba skupić wojsko, przywrócić porządek i wyznaczyć nowe pozycje. Wielu armiom się to nie udało, bo wojsko, które idzie od zwycięstwa do zwycięstwa, ufa wodzom, a to, które poniosło klęskę, traci wiarę w dowództwo. I właśnie to widzimy w PiS. Nie ma pozytywnej reakcji na propozycję prezydenta w sprawie ustawy aborcyjnej: część partii nie chce się cofać tak bardzo, część wcale, część chciałaby wrócić do kompromisu. To już trzecia chybiona inicjatywa z rzędu, co osłabia wiarę w kierownictwo. A to powoduje, że ugrupowanie pęka i pojawiają się frakcje.
Czy świadectwem tego procesu jest los byłego ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego i doniesienia o możliwym powołaniu przez niego koła z zawieszonych członków PiS?
To efekt innej słabości PiS – konfrontacyjnych relacji wewnątrz ugrupowania. Zawieszeni posłowie wiedzą, że nieposłuszeństwo zostanie ukarane. Nie widzą więc dla siebie przyszłości w tym ugrupowaniu i rozglądają się za alternatywą.
Mówił pan o wycofywaniu się na z góry upatrzone pozycje. Gdzie one są? Z jednej flanki nacierają protestujący, z drugiej zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego.
Mało wskazuje na to, by postulaty ulicy odegrały decydującą rolę. To trochę jak z Ruchem Palikota, powstałym w 2010 r. To też miała być siła, która zmiecie wszystkich. Pamiętam, jak prof. Janusz Czapiński w 2011 r. twierdził, że z jego badań wynika, iż Ruch Palikota w kolejnych wyborach będzie miał 40 proc. Jednak obecne protesty zmieniają rozkład sił. PiS intensywnie popracował nad pomnożeniem liczby zwolenników poglądów lewicowo-liberalnych. Ta grupa urosła do ok. 25 proc., o połowę w stosunku do początku rządów PiS. Platformie się to nie udało, przez osiem lat jej rządów liczba takich osób w społeczeństwie ani drgnęła. Teraz te wysiłki PiS uległy jeszcze intensyfikacji. Dodatkowym problemem ugrupowania jest to, że jest partią o zerowej zdolności koalicyjnej. Jeśli przy okazji rekonstrukcji rządu PSL ani Konfederacja nie dały się skusić, oznacza to, że nie ufają PiS i liczą na rozpad tej partii. Ostatnią nadzieją PiS jest radykalizacja protestujących, która spowoduje, że wahający się wyborcy zdystansują się od nich. Można też sobie wyobrazić, że Kaczyński godzi się na referendum w sprawie aborcji. Wiadomo, że zwyciężyliby w nim zwolennicy status quo, ale problem zniknąłby z agendy. Być może referendum powinno być dla PiS tą z góry upatrzoną pozycją, na którą warto się wycofać. Wtedy mógłby radykałom i grupom pro-life powiedzieć, że skoro jesteście tacy zdeterminowani, to teraz przekonajcie większość.
Jeszcze we wrześniu młodzieżówka PiS kreśliła wizję nowoczesnej prawicy, zajmującej się ekologią, równouprawnieniem płacowym kobiet i mężczyzn czy ochroną zwierząt. Te zapowiedzi to było mydlenie oczu czy realny plan, który nie wypalił?
Sam plan poszerzenia elektoratu nie jest niczym złym, tylko ani się nie spinał w szczegółach, ani to nie był dobry moment, żeby go odpalać. I wyszedł z tego dramat w trzech aktach. Wybory majowe: to pierwszy sygnał oderwania się PiS od rzeczywistości. Jakoś się upiekło – głosowanie się w końcu odbyło, nasz kandydat wygrał, większość sejmową udało się utrzymać. Pojawiło się jednak obciążenie, np. w postaci 70 mln zł wydanych na wybory widmo. To dało oręż Ziobrze w walce z Mateuszem Morawieckim, co z kolei wywołało konieczność reakcji Kaczyńskiego. Gdzieś w tej atmosferze zamieszania doszło do wrzucenia tego pomysłu na korektę kursu prawicy, który mógł jeszcze poczekać. Nie tylko w warstwie politycznej, lecz też w sposobie myślenia była to czysta mentalność lewicowa. Już przed 50 laty ekonomista Albert Otto Hirschman pisał, że są trzy argumenty używane przez lewicę na rzecz zmiany. Po pierwsze – że czyjaś krzywda jest tak duża, że interwencja potrzebna jest natychmiast; po drugie – że historia jest po naszej stronie; po trzecie – że stworzy to spójną logikę. Te pierwsze dwa elementy były ważnymi składowymi działania młodzieżówki PiS. Nie zastanowiono się – co Hirschman widział jako typowe konserwatywne uzasadnienie oporu względem zmian – nad skutkami ubocznymi i kosztami przeorientowania. Drugi akt to ustawa futerkowa. Teraz, po orzeczeniu TK, mamy trzeci akt dramatu.
Czy zmieniają się fundamenty polskiej sceny politycznej?
Polska jest podzielona na dwa obozy – niesymetryczne, lecz o podobnej sile. W tak wyrównanym pojedynku każda pomyłka jest kosztowna. Najczęstszym błędem jest próba naśladowania drugiej strony. Obóz antypis, jeśli chciałby być jednolity i wysłać prosty przekaz jak PiS, wpada w pułapkę. Bo w takiej sytuacji uraża któreś ze swoich szeroko rozpostartych skrzydeł, bo skupia go głównie niechęć do Kaczyńskiego. Z kolei jeśli PiS, partia „ludu”, zaczynać naśladować partie liberalno-lewicowe, jest to szczególnie rażące. Teraz właśnie, idąc wbrew oczekiwaniom ludu, nie tylko zraziła do solidarnego konserwatyzmu wiele osób z centrum, lecz także zmobilizowała tych sobie niechętnych, którzy dotąd trzymali się z boku. Do tego jeszcze podzieliła własny elektorat.
A jeśli chodzi o relacje PiS – Kościół?
Stare porzekadło mówi, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to spełnia jego marzenia. Jeśli kościelny establishment marzył o partii, która spełni jego postulaty, to się doczekał... Ale nawet partie z poparciem 50 proc. mają wciąż 50 proc. przeciwników. Jeśli oni uważają Kościół za część koalicji po drugiej stronie, to po prostu równie mocno go nienawidzą. W sondażach z 2019 r. widać było, że większość wiernych nie głosowała na PiS. Jeśli wtedy była 70-proc. frekwencja wśród chodzących do Kościoła, a 70 proc. z nich głosuje na PiS, to znaczy, że raptem 49 proc. tych, którzy chodzą do Kościoła, głosuje na PiS. Ponad połowa albo nie głosuje w ogóle, albo popiera inne partie. Dlatego wpisywanie się Kościoła w opowieści partii rządzącej potencjalnie zraża ponad połowę wiernych. Kościół jest wygodnym celem – łatwiej nabazgrać coś na ścianie kościoła niż urzędu wojewódzkiego, chwilowo opanowanego przez partię rządzącą. Już Alexis de Tocqueville, opisując rewolucję francuską, wskazywał, że ci, którzy buntowali się przeciwko królowi, w pierwszej kolejności atakowali Kościół. Bo był słaby.
Wcześniej wspomniał pan, że Polska jest podzielona na dwa obozy. Jak z dzisiejszej perspektywy możemy je zdefiniować?
Stary podział wyglądał następująco: stara prawica europejska mówiła, że wspólnota jest świetna w obyczaju i tożsamości, ale w gospodarce lepszy jest indywidualizm. Z kolei stara lewica mówiła, że indywidualizm jest świetny w obyczaju i tożsamości, a w gospodarce lepsza jest wspólnota. Jak wcześniej mieliśmy lewo-prawo, tak teraz mamy podział góra-dół. Po jednej stronie są ci, którzy mówią, że wspólnota jest warta ochrony, zarówno w zakresie obyczaju, tożsamości i ekonomii. To dominujący pogląd ludu. Na przeciwnym biegunie są ci, którzy sobie świetnie radzą i nie potrzebują wspólnoty ani w obyczaju, ani w ekonomii. Te siły są względnie wyrównane i każda z nich ma problem, jak nie zrazić tych pośrodku. Po wyborach prezydenckich widać, że to wyborcy Kosiniaka-Kamysza, Hołowni i Bosaka w różnych proporcjach przesądzili o tym, kto ostatecznie wygrał. Teraz PiS podjął temat aborcji, który w oczywisty sposób zraża środek. Jeśli nic nie zmieni, wielu wyborcom tej partii zostanie strategia dróżnika ze starego żartu: Dwie linie kolejowe przecinają się pod kątem prostym, a na skrzyżowaniu szlaków stoi budka dróżnika. Pewnego dnia telefon: po jednym i po drugim torze pędzą pociągi, nie ma jak ostrzec maszynistów, katastrofa jest nieunikniona. Co zrobił dróżnik? Wziął dwie bańki na mleko i deskę, ustawił z nich ławkę na górce, przyprowadził swojego dziadka i powiedział: „Siadaj i patrz, bo drugiej takiej rozpierduchy w życiu nie zobaczysz”.