Mimo napięć na tle rasowym republikanin zwiększył odsetek popierających go Afroamerykanów. Urzędujący prezydent po raz kolejny podważył też obiegowe poglądy analityków politycznych
Nowy Jork w środowy poranek był spokojny. Chociaż większość sklepów, hoteli i lokali gastronomicznych zabezpieczyła swoje witryny płytami paździerzowymi. Na wypadek gdyby wybuchły demonstracje tych, którzy nie są zadowoleni z wyniku wyborczego. Ci nie powiedzieli ostatniego słowa. Czekają na wyniki z Pensylwanii, które zdecydują o tym, kto zasiądzie w Białym Domu.
Póki co obecny prezydent Donald Trump znowu zaskoczył politologów, Amerykę i cały świat. Po raz kolejny wypadł znacznie lepiej, niż przewidywały sondaże. Ponownie jedynym ośrodkiem badawczym, który dawał mu szanse na taki rezultat, okazał się niszowy Trafalgar Group z Atlanty.
Tajemnicą sukcesu Trafalgara jest to, co jego pracownicy nazywają „stronniczością społecznego pożądania” (social desirability bias), czyli niechęcią niektórych wyborców do ujawniania swoich poglądów w obawie przed dezaprobatą ankietera oraz osób, z którymi będzie rozmawiać o wynikach. Szef firmy Robert Cahaly uważa, że to zniekształcenie prawdziwego obrazu wyborczych sympatii szczególnie dotyczy urzędującego prezydenta i jego zwolenników, których nazywa „wstydliwymi wyborcami” (shy Trump voters). Jego zdaniem w tym roku jest ich o wiele więcej, niż było cztery lata temu. I miał rację. Tacy ludzie ujawnili się przede wszystkim na Florydzie, w Ohio, Iowa i Karolinie Północnej, gdzie urzędujący prezydent wypadł o dobrych kilka punktów lepiej niż w sondażach.
Poza tym Donaldowi Trumpowi – niezależnie od tego, czy ostatecznie zostanie prezydentem na drugą kadencję, czy nie – udało się zbudować potężną i wbrew pozorom zróżnicowaną koalicję wyborców. Na Florydzie przekonał do siebie rekordową liczbę Latynosów kubańskiego pochodzenia. Jeździł do Miami, zapraszał ich na wiece i straszył Bidenem, który jego zdaniem zrobi ze Stanów drugą Wenezuelę, taką jak za rządów Maduro, albo co gorsza Kubę z czasów najbardziej siermiężnego Fidela. Udało się. W hrabstwie, do którego należy ta metropolia, zabrał Hillary 200 tys. głosów. Razem z Bidenem zatonęły dwie lokalne demokratyczne kongresmenki, Debbie Mucarsel-Powell i Donna Shalala, minister zdrowia w rządzie Billa Clintona. Do końca też Trump odessał demokratom rolników. Dzięki zbudowanej przez niego koalicji republikanom udało się obalić 76-letniego Collina Petersona z Minnesoty, który w Izbie Reprezentantów spędził 30 lat i szefował Komisji Rolnictwa. A to ideowo i mentalnie bliski Trumpowi polityk: protekcjonista i zwolennik wojen celnych, przeciwnik impeachmentu prezydenta i po prostu swój chłop z ludu MAGA. Jego jedynym obciążeniem było to, że startował z innego szyldu niż Donald Trump.
Ubiegający się o reelekcję prezydent zdobył poparcie 11 proc. Afroamerykanów. To oczywiście niewiele, ale cztery lata temu przekonał do siebie 8 proc. tej grupy demograficznej. Nie jest zatem tak, że ruch Black Lives Matter politycznie obudził całą czarną Amerykę. Na pierwszy rzut oka można postawić tezę, że drobna część afroamerykańskiej wspólnoty jest zmęczona napięciami rasowymi i w Trumpie pokłada nadzieję, że położy im kres.
Republikanin wypracował też poparcie u Latynosów