Posiedzenie plenarne Parlamentu Europejskiego w przyszłym tygodniu nie odbędzie się w Strasburgu, ale zdalnie; sytuacja we Francji i Belgii jest bardzo poważna. Podróżowanie to niebezpieczeństwo - napisał na Twitterze szef Parlamentu Europejskiego David Sassoli.

"Strasburg pozostaje siedzibą Parlamentu Europejskiego, a my zrobimy wszystko, żeby tam wrócić" - dodał.

Parlament Europejski anulował już dwukrotnie po wakacjach - we wrześniu i październiku - plan zorganizowania sesji w Strasburgu, gdy w stolicy Alzacji znacznie wzrosła liczba infekcji Covid-19 i region zostało oznaczony na francuskiej mapie pandemicznej na czerwono. Sesje odbyły się w Brukseli.

Ta decyzja wywołała gniew prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który obawia się, że sesje PE zostaną na stałe przeniesione do Strasburga. "Mamy przerąbane", jeśli Parlament Europejski spotyka się tylko w Brukseli - powiedział pod koniec września, używając młodzieżowego slangu na spotkaniu ze studentami w Wilnie.

Sesje w Strasburgu to ogromne pieniądze dla regionu i miasta. Na każde posiedzenie przyjeżdża kilkuset parlamentarzystów i kilka tysięcy asystentów, służb pomocniczych, lobbystów i dziennikarzy, którzy zastawiają w mieście ogromne pieniądze. Koszty hoteli są wtedy znacznie wyższe niż w normalnych dniach. PE ponosi też ogromne koszty transportu ludzi i dokumentów z Brukseli i Strasburga, szacowane na ponad 100 mln euro rocznie, które trafiają na ten cel z kieszeni europejskich podatników.

Ostatnia sesja w Strasburgu odbyła się przed początkiem pandemii w UE.