Walka z rasizmem (homofobią czy przegiętym nacjonalizmem czy, powiedzmy, zoologicznym antypolonizmem) wcześniej lub później dochodzi do ściany.
Dziennik Gazeta Prawna
Dopóki znaczna część ludności wykazuje rasistowskie uprzedzenia, sprawa jest, przynajmniej analitycznie, łatwa. Tłumaczymy, że ludzie różnych ras są ludźmi różnych ras, tak jak ludzie różnego wzrostu są ludźmi różnego wzrostu. Odnosimy sukcesy, ponosimy porażki, na koniec już niemal wszyscy zdrowi na umyśle przestają być rasistami... i mamy problem.
Dochodzimy do szlachetnego wniosku, że dekady lub stulecia uprzywilejowanej pozycji Wysokich wymagają obecnie polityki wspomagania Niskich. Szlachetne? Owszem. A zarazem złowieszcze. Skoro planujemy wspomaganie Niskich, to wracamy do narracji, którą przedtem zwalczaliśmy. Teraz mówimy, że Niscy i Wysocy oczywiście istnieją, i ten podział ma ogromne znaczenie dla miejsca jednostki w społeczeństwie, a społeczeństwo powinno rozróżniać ludzi. Niby to fajne, że wszyscy jesteśmy równi i równie fajni, ale jednak pechowcom (!), którzy urodzili się niewysocy, należy się pamięć o swoim upośledzeniu (!).
Każde państwo, które unika inżynierii społecznej, w istocie wspomaga dominację tych, którym już jest dobrze.
Każde, które bierze się do działania, kręci się jak słoń w składzie porcelany, a cel działań nie jest wyrazisty. Polska, dajmy na to, przeprowadziła na przełomie lat 80. i 90. XX w. naprawdę dużą zmianę społeczną, ale elita długo nie zauważała (bo i po co?), że świat „niskich” i „wysokich” uległ petryfikacji. Brak było chęci, aby w ślad za pierwszą transformacją ruszyła druga, tym razem sprzyjająca Niskim kosztem Wysokich. Utrwaliło się za to przekonanie, że ci, którym nie wyszło, stanowią inną, gorszą rasę mieszkańców Polski. Jak już wiemy, ten raczkujący rasizm dostrzegł PiS. Na razie wygrywa wybory pod flagą wyrównywania położenia Polski B i Polski liberalno-postkomunistyczno-proniemieckiej. PiS głupi nie jest, będzie wyrównywał i wyrównywał, nie spiesząc się.