Podczas gdy świat krytykuje ustawę dotyczącą bezpieczeństwa, dochodzi już do pierwszych zatrzymań na jej podstawie.
Na pierwsze efekty kontrowersyjnego prawa nie trzeba było długo czekać. Chociaż ustawa weszła w życie we wtorek po południu, zdążyła się już na nią powołać lokalna policja – podczas wczorajszych protestów przeciw jej wejściu w życie. Manifestantów powitał fioletowy baner informujący o możliwych konsekwencjach łamania nowej legislacji. „Wznosicie hasła lub symbole, a także zachowujecie się w sposób sugerujący podżeganie do secesji lub działalność wywrotową, co może podpadać pod paragrafy ustawy o bezpieczeństwie” – można było na nim przeczytać.
I faktycznie policja w Hongkongu parokrotnie informowała wczoraj na Twitterze o zatrzymaniach dokonanych na podstawie paragrafów zawartych w ustawie. „Zatrzymaliśmy mężczyznę, który w Causeway Bay (prestiżowa część miasta z drogimi sklepami – red.) trzymał flagę nawołującą do niepodległości Hongkongu, łamiąc w ten sposób ustawę o bezpieczeństwie krajowym. To pierwsza osoba zatrzymana na podstawie nowego prawa” – brzmiał jeden z komunikatów.
„Zatrzymaliśmy trzy kobiety za pokaz materiałów z hasłami o niepodległości Hongkongu. Każdy, kto organizuje, planuje, dopuszcza się lub współpracuje przy działaniach separatystycznych lub podważających jedność narodową, złamie prawo” – głosił inny wpis na Twitterze, przy którym zostały zamieszczone zdjęcia wywrotowych materiałów. Oprócz napisów takich, jak „Sprzeciw wobec Pekinu. Wyzwolić Hongkong”, był również wizerunek prezydenta Xi Jinpinga z sierpem i młotem oraz koronawirusem zamiast włosów. Łącznie, jak poinformowała policja, za złamanie kontrowersyjnego prawa zatrzymano wczoraj dziewięć osób.
W związku z kryzysem w Hongkongu na Pekin posypały się gromy krytyki z zagranicy. Najcięższe działa wytoczyła dyplomacja brytyjska. Jej szef Dominic Raab nie owijał wczoraj w bawełnę, mówiąc, że ustawa „wprost narusza autonomię Hongkongu, stanowi bezpośrednie zagrożenie dla wolności jego obywateli, a w związku z tym stanowi poważne naruszenie wspólnej deklaracji między Wielką Brytanią a Chinami”. Chodzi o traktat, na mocy którego Londyn w 1997 r. przekazał swoją kolonię Pekinowi, z tym zastrzeżeniem, że Hongkong będzie miał zapewnioną szeroką autonomię.
Raabowi wtórowali ministrowie spraw zagranicznych innych krajów Zachodu. – Niepokojące jest to, że autonomia Hongkongu ulega stopniowej erozji – mówił szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas. – Ostatecznie może to zaważyć na relacjach Chin z Unią Europejską. Wspólnota musi szybko uzgodnić mocne stanowisko w tej sprawie. Pojedyncze państwa członkowskie nie mają tu odpowiedniej wagi. Ma ją tylko Unia jako całość – tłumaczył polityk.
Wcześniej gorzkie słowa pod adresem władz w Pekinie skierowali również szefowie dyplomacji unijnej Josep Borrell oraz amerykańskiej Mike Pompeo. Na ostatniej sesji Rady Praw Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych przeciw ustawie w imieniu 27 państw wypowiedział się brytyjski ambasador przy ONZ. Dla równowagi we wtorek w imieniu ponad 50 państw za nowymi przepisami opowiedział się przedstawiciel Kuby. Dla wszystkich krytyków przedstawiciel Biura ds. Makau i Hongkongu chińskiego rządu Zhang Xiaoming miał wyłącznie krótkie: „co wam do tego?”.
Kryzys w Hongkongu może doprowadzić do fali emigracji. Upatrując w tym szansy, niektóre państwa już zaoferowały obywatelom autonomii możliwość przeprowadzki. Od wczoraj specjalne biuro dla chcących zmienić adres zamieszkania Hongkończyków działa w Tajpej, stolicy Tajwanu. Wczoraj zaś Dominic Raab powtórzył w Izbie Gmin obietnicę premiera Borisa Johnsona o poluzowaniu reguł migracyjnych w Wielkiej Brytanii, by stworzyć możliwość przyjazdu prawie 3 mln mieszkańców Specjalnego Regionu Administracyjnego.