Według organizacji Mapping Police Violence, która stworzyła najpełniejszą bazę danych, w zeszłym roku w Stanach Zjednoczonych policjanci zabili 1,1 tys. osób – jedna czwarta ofiar to Afroamerykanie (stanowią 13 proc. populacji USA). Prawdopodobieństwo śmierci było w ich przypadku niemal trzy razy wyższe niż białych obywateli.
Incydent początkowo był banalną sprzeczką: czarnoskóry mężczyzna, który obserwował ptaki w zalesionej części parku, zwrócił uwagę napotkanej białej kobiecie, że powinna trzymać psa na smyczy, jak wymaga tego regulamin. Gdy właścicielka zwierzęcia odmówiła, ornitolog amator przekornie stwierdził, że skoro ona robi, co chce, to on pójdzie jej śladem. Wyciągnął smartfona i zaczął kobietę nagrywać. Wyraźnie rozzłoszczona spacerowiczka odparowała, że jeśli nie przestanie, to naśle na niego policję: – Powiem im, że czarnoskóry mężczyzna zagraża mojemu życiu.
Ale miłośnik ptaków filmował ją dalej. Kobieta wybrała w końcu 911 i drżącym, afektowanym głosem powtórzyła dyspozytorowi, że jest w niebezpieczeństwie – trzy razy podkreślając, że zagraża jej „Afroamerykanin”. – Proszę, wyślijcie patrol jak najszybciej! – krzyknęła płaczliwe.
Kiedy policja przybyła na miejsce, bohaterów incydentu już nie było. Ornitolog amator – 57-letni specjalista ds. komunikacji Chris Cooper – opublikował jednak nagranie z zajścia na Facebooku, skąd szybko przebiło się do popularniejszych tematów na Twitterze i na strony główne portali newsowych. W ciągu kolejnych kilkudziesięciu godzin reakcje, jakie spotkały właścicielkę psa, 41-letnią Amy Cooper (zbieżność nazwisk przypadkowa), wiceprezes firmy inwestycyjnej, wahały się między moralnym oburzeniem, potępieniem a apelami o jej aresztowanie.
Dzień po zdarzeniu pracodawca Cooper, firma Franklin Templeton, ogłosił na Twitterze, że „po przeprowadzeniu wewnętrznej oceny incydentu” zdecydował o wręczeniu jej wypowiedzenia ze skutkiem natychmiastowym, bo spółka „nie toleruje jakichkolwiek przejawów rasizmu”. Członkowie legislatury stanu Nowy Jork przygotowali projekt ustawy, która pozwalałaby kwalifikować fałszywe doniesienia na tle rasowym jako przestępstwa nienawiści. Lokalna organizacja pozarządowa Central Park Civic Association nawoływała burmistrza metropolii Billa de Blasio, aby dożywotnio zakazał Cooper wstępu do parku.

Oszustwa rasowe

Media społecznościowe obwołały sprawczynię zajścia „Karen” – tak w amerykańskiej internetowej popkulturze nazywa się białe kobiety z klasy średniej, zwykle po czterdziestce, których ignorancja i roszczeniowość dorównuje jedynie ich niezmąconej pewności siebie. Karen żąda wezwania menedżera, kiedy sprzedawca w sklepie nie chce przyjąć zwrotu towaru, który kupiła trzy miesiące wcześniej. Karen oskarża personel supermarketu o dyskryminację, gdy ten prosi ją o opuszczenie obiektu, bo odmawia noszenia maseczki.
Karen często – mniej lub bardziej świadomie – sięgają po rasistowskie środki w celu przywrócenia własnego poczucia komfortu. W ostatnich latach media opisywały liczne przypadki wzywania policji przez białe kobiety, które dopatrzyły się czegoś podejrzanego w tym, że czarnoskóre osoby urządziły grilla, chciały skorzystać z łazienki w Starbucksie czy drzemały na ławce w parku. Wbrew intuicji Karen nie należą wyłącznie do konserwatystek ze starej szkoły, które z nostalgią myślą o stosunkach społecznych panujących w latach 50. Ich nastawienie do świata nie jest pochodną sympatii politycznych. Karen równie dobrze może być wrażliwą społecznie liberałką. Zresztą jak wyśledzili internauci, Amy Cooper wspierała finansowo kandydatów Partii Demokratycznej.
Wielu komentatorów wytknęło sprawczyni zajścia, że odwołała się do głęboko zakorzenionej w amerykańskim imaginarium figury czarnego kryminalisty i w wyrachowany sposób wykorzystała uprzywilejowany status w niepisanej rasowej hierarchii. Że mając świadomość uprzedzenia organów ścigania wobec Afroamerykanów, była gotowa narazić na ryzyko kary niewinnego mężczyznę, by postawić na swoim w banalnej sprawie. Założyła, że jej przeciwnik wystraszy się groźby interwencji, bo w podobnych sytuacjach jest niemal pewne, że funkcjonariusz zastosuje domniemanie winy. Zwłaszcza że w amerykańskim społeczeństwie wciąż żywe jest postrzeganie czarnego mężczyzny jako zagrożenia dla białej kobiety. Dotyka to ważnego tropu w historii stosunków rasowych: linczowania Afroamerykanów pod pretekstem ochrony słabej płci przed seksualnymi agresorami. Dla Amy Cooper policja była więc gwarantem bezpieczeństwa i porządku, dla jej adwersarza – instytucją, która w skrajnym przypadku może je odebrać. Co 12 godzin później tragicznym zbiegiem okoliczności pokazało zabójstwo George’a Floyda.
Incydenty takie jak ten w Central Parku amerykańscy kryminolodzy zaczęli określać mianem oszustw rasowych (racial hoax). Profesor prawa z Uniwersytetu Florydy Katheryn Russell-Brown, która spopularyzowała ten termin w książce „The Color of Crime” (Kolor przestępstwa), wykazała też, że większość autorów fałszywych doniesień nie ponosi za swoje postępowanie konsekwencji. „Oszustwa rasowe mają jeden wspólny mianownik: żerują na naszych świadomych i nieświadomych przekonaniach na temat związku łączącego rasę i przestępstwo. Oskarżający liczą, że stereotypy odciągną uwagę policji i opinii publicznej od tego, co naprawdę się wydarzyło” – pisała Russell-Brown.
Fałszywe zawiadomienia nie sprowadzają się do indywidualnych aktów rasizmu, za którymi stoją nieuświadamiane uprzedzenia czy wykalkulowana motywacja. Podobnie jak przypadki brutalności policji i rasowe dysproporcje w karaniu za posiadanie narkotyków, są przejawem instytucjonalnej dyskryminacji Afroamerykanów przez organy ścigania i wymiar sprawiedliwości. A rasistowska reakcja przedstawicielki otwartej, wielkomiejskiej klasy średniej pokazuje tylko, w jak łatwy sposób może być ona wykorzystywana i utrwalana.

Stop and frisk

Zabójstwa i bezwzględne traktowanie afroamerykańskiej mniejszości przez białych policjantów po raz pierwszy stały się tematem debaty publicznej w USA sześć lat temu, gdy w Ferguson w stanie Missouri funkcjonariusz zastrzelił czarnoskórego, nieuzbrojonego 18-latka Michaela Browna. To wtedy ruch Black Lives Matter ściągnął na siebie uwagę całego kraju. Szok wywołany tragiczną śmiercią nastolatka dał też nadzieję na to, że Waszyngton wyśle jasny sygnał do walki z rasistowskimi praktykami organów ścigania. Ówczesny prezydent Barack Obama – w odróżnieniu do obecnego gospodarza Białego Domu – solidaryzował się z cierpieniem społeczności afroamerykańskiej i obiecywał reformy funkcjonowania policyjnych komisariatów.
Większość Amerykanów miała świadomość, że przemoc służb wobec czarnoskórych jest w jakimś stopniu problemem, ale po Ferguson okazało się, że zjawisko to nigdy nie zostało udokumentowane i przełożone na liczby. A przecież wielu wciąż pamiętało ataki policjantów na demonstrantów z ruchu praw obywatelskich w latach 60. czy telewizyjne migawki z brutalnych interwencji w afroamerykańskich dzielnicach w okresie wojny z narkotykami za prezydentury Ronalda Reagana czy George’a H. Busha. FBI ani inna instytucja federalna nie gromadziły jednak kompleksowych danych na temat incydentów z nieuzasadnionym użyciem siły przez służby. Nie było nawet wiadomo, ilu Amerykanów co roku ginie z rąk policji. Wszystkie oficjalne raporty, które na ten temat sporządzono, zawierały fragmentaryczne statystyki – np. zabójstw dokonanych wyłącznie w trakcie aresztowania. Ale nawet te dane nie były zbyt wiarygodne, bo lokalne jednostki niechętnie je raportowały, szczególnie że nie musiały. Po zabójstwie Michaela Browna badacze i dziennikarze na podstawie różnych federalnych i stanowych zestawień, podjęli próbę wypełnienia luk w statystykach, choć ich szacunki są dość rozbieżne.
Według organizacji Mapping Police Violence, która stworzyła najpełniejszą bazę danych, w zeszłym roku w Stanach Zjednoczonych policjanci zabili 1,1 tys. osób – jedna czwarta ofiar to Afroamerykanie (stanowią 13 proc. populacji USA). Prawdopodobieństwo śmierci było w ich przypadku niemal trzy razy wyższe niż białych obywateli. Z analizy socjologów, opublikowanej w zeszłym roku w „Proceedings of the National Academy of Sciences” (magazyn wydawany przez odpowiednik naszej PAN), wynika też, że na tysiąc Afroamerykanów przynajmniej jeden zginie z rąk policjanta. Najbardziej narażeni na ryzyko są mężczyźni w wieku od 20 do 35 lat – i dotyczy to wszystkich ras. Policyjna przemoc jest wręcz jedną z głównych przyczyn śmierci w tej grupie wiekowej, szczególnie w przypadku Afroamerykanów i Latynosów. Listę różnic w traktowaniu przez organy ścigania i wymiar sprawiedliwości, które wypadają niekorzystnie dla osób czarnoskórych, można ciągnąć długo: od prawdopodobieństwa zatrzymania przez drogówkę, po aresztowania i skazania za posiadanie narkotyków oraz szanse ugody z prokuratorem, po statystyki skazań na wieloletnie kary więzienia.
Szczególnie rażące dysproporcje rasowe ujawnia bilans stosowania przez służby w Nowym Jorku praktyki „stop and frisk” (zatrzymanie i przeszukanie). Policyjna strategia, która nasiliła się w okresie 11-letnich rządów w mieście Michaela Bloomberga, dała funkcjonariuszom dużą dowolność w zatrzymywaniu, przesłuchaniu i przeszukiwaniu osób podejrzewanych o działania przestępcze lub wykroczenia. Statystyki pokazywały, że w praktyce jest ona wymierzona głównie w mniejszości – co roku 80–90 proc. zatrzymywanych mieszkańców Nowego Jorku stanowili Afroamerykanie i Latynosi. W odpowiedzi na zarzuty, że „stop and frisk” to rasistowska praktyka, burmistrz przekonywał, że w tych grupach po prostu częściej można spotkać kryminalistów. Gdy w zeszłym roku ogłosił start w prawyborach prezydenckich Partii Demokratycznej, nie tylko zmienił zdanie, lecz także przeprosił za tę politykę. Społeczność afroamerykańska odebrała ten gest jako kpinę.
Według danych policyjnych przeanalizowanych przez organizację New York Civil Liberties Union za kadencji Bloomberga na 10 tys. zatrzymań średnio tylko 14 kończyło się znalezieniem u delikwenta pistoletu, a 1,2 tys. – nałożeniem grzywny, aresztem czy zajęciem nielegalnie posiadanej broni. Ofiary incydentów związanych ze „stop and frisk” próbowały kwestionować legalność tego działania na drodze sądowej. Jednym z inicjatorów dużego pozwu zbiorowego był 20-letni Afroamerykanin Nicholas Peart, po raz pierwszy zatrzymany bez powodu przez funkcjonariuszy w dniu swoich 18. urodzin, gdy siedział z przyjaciółmi na ławce. Policjant kazał nastolatkowi położyć się na ziemi i, przystawiając broń do jego głowy, wyciągnął mu z kieszeni portfel, w którym znajdował się dokument tożsamości. Jako dwudziestoparolatek Peart był zatrzymywany jeszcze czterokrotnie – raz funkcjonariusze zakuli go w kajdanki, bo nie przekonało ich wyjaśnienie, że mieszka w budynku, z którego właśnie wychodził. „Dla młodych ludzi z mojej dzielnicy zatrzymanie przez policję to rytuał przejścia” – pisał na łamach „New York Timesa” Peart.
W 2013 r. sąd federalny na Manhattanie na kanwie pozwu zbiorowego uznał, że praktyka „stop and frisk” to nic innego jak pośrednie profilowanie rasowe. Z dokumentów procesowych wynikało, że policja zatrzymywała nawet 13-latków – bo tak się złożyło, że mieszkali w dzielnicach o wysokich wskaźnikach przestępczości. Do zastosowania tej praktyki – zgodnie z wytycznymi – wystarczyły ukradkowe lub nietypowe gesty i zachowania. Co w praktyce oznaczało np., że nastolatek siedział na ławce lub spoglądał za siebie.
Dużą rolę w rozszerzaniu i legalizowaniu dyskrecjonalnych uprawnień policji dotyczących zatrzymań i używania siły odegrał Sąd Najwyższy USA, ograniczając sferę działania ustaw o prawach obywatelskich. W kilku wyrokach, zaczynając od 1968 r. autoryzował i doprecyzował możliwość stosowania profilowania rasowego czy zezwolił na robienie rewizji u kierowców w poszukiwaniu narkotyków.
Jak zauważają eksperci, swoboda, z jaką wielu funkcjonariuszy używa siły, to też konsekwencja postępującej militaryzacji amerykańskiej policji. Dziennikarz „Washington Post” Radley Balko w głośnej książce „Rise of the Warrior Cop” (Nadejście wojowniczego gliny) opisał, jak od lat 90. kolejne administracje prezydenckie zarzucały jednostki pieniędzmi i ciężkim sprzętem wojskowym na potrzeby wojny z gangami narkotykowymi. Trend ten umocnił się po 11 września, gdy równolegle organy ścigania musiały toczyć wojnę z terroryzmem. Szczególny priorytet nadano SWAT teams (Special Weapons and Tactics), wyszkolonym grupom do zadań specjalnych, i zachęcano funkcjonariuszy do agresywnego podejścia w egzekwowaniu prawa. Naloty narkotykowe, do których najczęściej wysyłane są SWAT teams, słyną z wyjątkowej brutalności. Balko porównywał nawet działania tych grup do metod i taktyk stosowanych przez okupantów w strefach wojennych.
Militaryzacja policji nie byłaby możliwa, gdyby nie ustawa o przeciwdziałaniu groźnej przestępczości, sztandarowe osiągnięcie legislacyjne prezydentury Billa Clintona. Reformę uchwalono w 1994 r., gdy kraj zalewał crack, a w wielkomiejskich dzielnicach szalały wojny gangów. Rozwiązania przewidziane w ustawie odzwierciedlały panujący wówczas konsensus między liberałami a konserwatystami w podejściu do skutecznej polityki kryminalnej: więcej skazań, surowsze kary, ograniczanie przedterminowych zwolnień, więcej patroli. Po 25 latach obowiązywania przepisów wśród ekspertów panuje dziś zgoda, że przyczyniły się one do masowego napływu do więzień sprawców przestępstw mniejszego kalibru i w efekcie przeludnienia zakładów karnych. Wśród nich nieproporcjonalnie dużą grupę stanowią czarnoskórzy, którzy trafili za sprawy narkotykowe. Mimo że pod względem używania środków odurzających Afroamerykanie i biali nie różnią się znacząco, ci pierwsi lądują w więzieniu za ich posiadanie pięć razy częściej (tak wynika z badania National Registry of Exonerations na Uniwersytecie w Michigan). Długość pobytu w izolacji także zależy często od rasy. Według raportu federalnej komisji ds. wymierzania kar (US Sentencing Commission) z 2017 r. za te same przestępstwa czarnoskórzy mężczyźni odsiadują średnio o 20 proc. dłuższe wyroki niż biali.
A nawet po wyjściu z więzienia konto w rejestrze skazanych nie obciąża ich tak samo. „Kiedy już raz zostajesz oznaczony jako «przestępca», stare formy dyskryminacji – w zatrudnieniu, dostępie do mieszkań, odmowa prawa do głosowania, pozbawienie szans edukacyjnych i praw socjalnych – nagle stają się legalne (…). Poprzez sieć przepisów i nieformalnych zasad, wzmacnianych przez społeczny stygmat, czarnoskóry sprawca zostaje zepchnięty na margines” – pisze w szeroko komentowanej książce „The New Jim Crow: Mass Incarceration in the Age of Colorblindness” (Nowy Jim Crow: masowe uwięzienia w epoce bezstronności rasowej) prawniczka i wykładowczyni Michelle Alexander.

Policja lubi Trumpa

Standardowe wyjaśnienia nadreprezentacji czarnoskórych Amerykanów wśród ofiar przemocy policji i w rejestrach karnych zwykle przyjmują popularno-socjologiczną perspektywę: nierówne szanse edukacyjne, dziedziczenie ubóstwa, niska mobilność społeczna, dyskryminacja w dostępie do mieszkań. Ale wielu naukowców, którzy badają funkcjonowanie aparatów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości, uważa, że zasady rządzące tymi instytucjami – formalnie rasowo neutralne – są ukształtowane i stosowane tak, że uniemożliwiają włączenie dużej części Afroamerykanów w mainstream społeczeństwa.
Po zabójstwie nastolatka w Ferguson prezydent Obama powołał specjalną grupę do zdania policyjnych praktyk, której końcowe rekomendacje kładły nacisk na zaszczepieniu w funkcjonariuszach etyki służby publicznej. Stąd m.in. zalecenie przeprowadzania szkoleń pozwalających zrozumieć negatywny wpływ uprzedzeń na wykonywaną pracę. Stało za tym założenie, że policjant powinien pełnić funkcję stróża, który chroni, a nie wojownika, który broni. Departament Sprawiedliwości przeznaczył też 20 mln dol. na zapewnienie jednostkom osobistych kamer, przyjmując, że funkcjonariusze będą mniej skłonni do łamania procedur, wiedząc, że ich czynności są nagrywane. Dotychczasowe analizy nie dostarczają jednak dowodów na to, że szkolenia czy kamery przyczyniają się do ograniczenia stosowania przemocy w trakcie służby.
Szefowie wpływowych policyjnych związków nigdy nie ukrywali swojej niechęci do ekipy Obamy: uważali, że jego administracja niesprawiedliwie szkalowała ich instytucję jako patologiczną i rasistowską oraz ingerowała w zarządzanie jednostek, m.in. rozciągając nad nimi większy nadzór. Zdecydowana większość organizacji policjantów entuzjastycznie udzieliła więc poparcia Trumpowi, obiecującemu w kampanii wyborczej, że będzie prezydentem prawa i porządku, który nie pozwoli, by kryminaliści byli traktowani jak ofiary. Niedługo po wprowadzeniu się do Białego Domu pod wpływem policyjnego lobby Departament Sprawiedliwości anulował zresztą zmiany w funkcjonowaniu jednostek wprowadzone przez administrację Obamy. W grudniu ubiegłego roku „Washington Post” donosił, że organizacja zrzeszająca biało-niebieskie związki z Waszyngtonu urządziła swoje doroczne przyjęcie świąteczne w Trump International Hotel.
Długość pobytu w izolacji także zależy często od rasy. Według raportu federalnej komisji ds. wymierzania kar (US Sentencing Commission) z 2017 r. za te same przestępstwa czarnoskórzy mężczyźni odsiadują średnio o 20 proc. dłuższe wyroki niż biali