Prawie połowa dzieci w Anglii, które od poniedziałku mogły wrócić do szkół po przerwie spowodowanej epidemią koronawirusa, mogła zostać w domach, podobnie jak jedna czwarta nauczycieli - wynika z badań.

W poniedziałek zaczął się w Anglii drugi etap luzowania restrykcji wprowadzonych w celu zatrzymania epidemii, w ramach którego stopniowo otwierane są szkoły. Na początek mają wrócić do nich dzieci z zerówek, klas pierwszych oraz szóstych, czyli ostatniego roku przed gimnazjum.

Zgodnie z opublikowanymi trzy tygodnie temu rządowymi wytycznymi klasy powinny liczyć maksymalnie 15 uczniów, ławki - być rozstawione tak daleko od siebie, jak się da, a w miarę możliwości zajęcia powinny odbywać się na zewnątrz. Zalecono także zróżnicowanie czasu rozpoczynania i kończenia zajęć, aby jak najmniejsza liczba osób przychodziła i wychodziła ze szkoły w tym samym momencie, oraz zróżnicowaniu czasu przerw między lekcjami.

Jednak organizacje nauczycielskie oraz spora część rodziców od początku wyrażała daleko idący sceptycyzm co do tego, czy powrót zajęć szkolnych już od czerwca jest realny.

W efekcie jak wynika z sondażu Narodowej Fundacji Badań nad edukacją (NFER), która zapytała dyrekcje 1200 szkół, ok. 46 proc. rodziców tych dzieci, które mogły wrócić do szkół, zamierzało je pozostawić w domach, a na słabszych ekonomicznie terenach kraju - nawet 50 proc. Ponadto 25 proc. nauczycieli będzie prawdopodobnie nieobecnych z powodu problemów zdrowotnych u siebie lub swoich rodzin.

Stacja BBC informowała, że niektóre szkoły nawet w ogóle nie zostały w poniedziałek otwarte, choć nie podano żadnych konkretnych liczb.

Brytyjski minister edukacji Gavin Williamson zapowiadał wcześniej, że nie będzie kar dla rodziców, którzy nie zdecydują się na wysłanie dzieci z powrotem do szkół.

W Szkocji i Irlandii Północnej szkoły mają zostać otwarte w sierpniu, w Walii zapewne stanie się to wcześniej, ale na razie nie ogłoszono terminu.