Streścić naszą politykę w UE można mniej więcej tak: nie damy zjeść się w kaszy. Za takim podejściem stoi przekonanie, że możni chcą nas zjeść i nie zapłacić za obiad. A jeżeli naprawdę w końcu nie zechcą? Jeżeli panika wywołana pandemią doprowadzi do spadku wspólnotowych ambicji i w tamtych stolicach zatriumfuje idea „ratuj się kto może”?
Magazyn. Okładka. 3.04.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Ujrzymy wtedy cyniczne, krótkowzroczne i egoistyczne porzucenie kłopotów z Węgrami, z Polską, z jakąś korupcją w Rumunii, z rosyjskimi zakusami na państwa nadbałtyckie, Gruzję, Ukrainę. Z jakimś rozszerzaniem, z jakimś monitorowaniem. Kiedy to nie o nas będą zabiegać, tylko my będziemy znowu musieli zabiegać o Unię, rzeczywiście, będziemy mieli znowu jakiś cel. Szkoda, że znowu malutki – ssać cycek, a niech tam, że mleczka popłynie połowę tego, co kiedyś, byle kapało.
W latach Rządów Naszych Poprzedników kierunek brukselskiej polityki był tyleż oczywisty, co irytujący – być w dobrych relacjach, nie zadzierać nosa, uśmiechać się. Kiedy premier Donald Tusk, przyznajmy mu, w pierwszym roku urzędowania stawiał Unii opór w sprawie antywęglowej presji, część warszawki była w panice. Co sobie wujkowie z Brukseli pomyślą?! Generalnie grana była jednak uległość wobec możnych Europejczyków.
Nadejście Rządów Naszej Dobrej Zmiany miało dać jakościową zmianę. Polska miała stać się nie tyle partnerem, ile ważnym graczem. Pięć lat później możemy uznać, że samodzielność Warszawy wobec Brukseli jest duża, podobnie werbalna dzielność na tym polu, trudno za to wskazać, jakie z nowej sytuacji popłynęły korzyści. Jedyną jest panika po stronie części Polaków mających kompleksy wobec Zachodu. Ale zmarginalizować się w Unii po to, by zdenerwować warszawkę, to jednak marny interes.
Nie umieliśmy wykorzystać zamieszania w Unii spowodowanego zmianą polskiej polityki z grzecznej na asertywną, bo projekt polityki asertywnej nigdy nie był przemyślany i konsekwentny. Martwimy się koronawirusem, co zrozumiałe, lecz większe nieszczęście czeka nas, kiedy UE otrząśnie się z szoku po pandemii. Chyba że, skoro cuda czasem się zdarzają, dokonamy błyskotliwego resetu polsko-unijnego.