Na Polską Fundację Narodową zawsze można liczyć. Dzisiaj budzi głównie zainteresowanie dziennikarzy, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedyś zrobi na niej dużą karierę zespół ludzi, którzy szczegółowo zbadają każdą wydaną przez nią złotówkę. To będzie trudne śledztwo, ale miejmy nadzieję, że przyniesie dobre owoce, które na lata staną się przestrogą dla innych.
magazyn okładka 3 stycznia 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Na razie PFN uraczyła nas sprawozdaniem z działalności w 2018 r., które jako pierwszy wziął pod lupę portal Konkret24. Chciałbym umieć wydawać tak jak Fundacja, a przede wszystkim mieć tyle do przepuszczenia. Co przyniósł miniony rok w PFN?
„Niemal sześciokrotny wzrost wydatków, z których prawie 10 mln zł trafiło na dwa rejsy po świecie, 12 mln na spotkania ze sławnymi osobami. Spot z Melem Gibsonem za 2,5 mln zł, niemal 1 mln zł za konferencję dziennikarzy i prawie pół za 90 min. debaty” – czytamy na portalu. Jest rozmach. Polska zasługuje przecież na dobry wizerunek, a ten kosztował aż 111 mln zł.
Trudno jednak zauważyć efekt tych działań. Chyba że do takich zaliczymy wydanie albumu o papieżu Janie Pawle II, wsparcie muzeum ks. Popiełuszki czy Światowe Dni Młodzieży. Także polska noc w NBA z Marcinem Gortatem i przesłaniem prezydenta Andrzeja Dudy z telebimu zamiast reklam nie wydaje się być tym, do czego Fundacja z takim budżetem została powołana. Podobnie jak spotkania ze znanymi ludźmi, za które zapłacono 12 mln zł. W ramach tego projektu nad Wisłą pojawili się m.in. Mika Häkkinen – były fiński kierowca wyścigowy, Steve Wozniak – współzałożyciel koncernu Apple, David Haye – były bokserski mistrz świata czy francuski aktor Jean Reno.
Oczywiście takie miękkie działania PR-owe mają sens pod warunkiem, że są uzupełnieniem spójnej, rozpisanej na lata strategii pozycjonowania Polski na arenie międzynarodowej. PFR powinna wspierać działania polskiej dyplomacji, promować to, co chcemy uczynić wizytówką naszej gospodarki. Zamiast tego jest szereg przypadkowych wydarzeń skierowanych do bliżej nieokreślonej grupy i trudne do jakiejkolwiek oceny efekty tych działań. Jeśli jakiekolwiek są.
Gdy dwa lata temu projekt ustawy o IPN wywołał potężny kryzys wizerunkowy i napięcia w relacjach polsko-izraelskich, nie umieliśmy odpowiedzieć na niesprawiedliwe oceny, jakie spadły na Polskę. Projekt był głupi, ale wyciąganie na jego podstawie wniosków, że chcemy fałszować historię II wojny światowej, czy że jesteśmy społeczeństwem o głęboko zakorzenionym antysemityzmie, były potężnym nadużyciem. Pole do działania PFN miała olbrzymie, ale nie robiła nic. Podobnie jak przy rozpoczętej przez prezydenta Rosji Władimira Putina kampanii przypisującej nam współodpowiedzialność za wybuch II wojny światowej i współpracę z Adolfem Hitlerem.
Polityka historyczna to dzisiaj narzędzie walki politycznej, ale też element wojny hybrydowej, w której dezinformacja, fake news czy propaganda zadają straty, których odrabianie trwa dekady. Jeśli zdecydowano setkami milionów złotych zasilić Fundację, to niech działa ona tam, gdzie zagrożenie dobrego imienia jest największe. Marcin Gortat jako ambasador Polski wsparcia nie potrzebuje, Mel Gibson nam nie pomoże, a wiedza o tym, że jesteśmy potęgą w produkcji jachtów jest już u ich kupców powszechna.
Historia poturbowała nas mocno, nie ma dwóch wersji tych samych wydarzeń, a w cyfrowym świecie prawdy trzeba bronić coraz częściej i coraz to nowymi narzędziami. PFN tego już raczej nie zrobi, więc lepiej się wycofać z tej inicjatywy. Pieniądze, które pochłonie Fundacja, można wydać na profesjonalistów od PR. Będzie taniej i efektywniej.