Na dłuższą metę podkreślanie naszej wyjątkowości może nie być najlepszą strategią funkcjonowania we wspólnocie.
Magazyn DGP 20.12.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Polska ma nadal niższe PKB na mieszkańca niż zdecydowana większość państw zachodniej Europy, a więc jest w innej sytuacji ekonomicznej. Prawda. Ze względu na duże znaczenie węgla Polska jest też w szczególnej sytuacji, jeśli chodzi o energetykę. To zapewne także prawda. Przez komunizm specyficzna jest również sytuacja w polskim sądownictwie, co uzasadnia wprowadzanie zmian, na temat których zdania są, delikatnie mówiąc, mocno podzielone. Dobrze, żeby Polska nie stała się jednak zbyt wyjątkowa w Unii, bo rozmowy dotyczące reszty krajów mogą się przenieść do drugiego pokoju. Powstaje też pytanie, czy wyłamywanie się w jednych kwestiach nie zaszkodzi Polsce później w innych, ważnych dla nas sprawach.
Zacznijmy od wyłamania kontrolowanego, czyli ostatniego szczytu, który był poświęcony m.in. osiągnięciu neutralności klimatycznej do 2050 r. Zasadniczo chodzi o to, by do drugiej połowy XXI w. nie emitować więcej CO2, niż może zostać wchłonięte naturalnie lub przy pomocy technologii. Takie założenie przyjęto w porozumieniu paryskim, do którego w 2015 r. przystąpiło 195 państw, w tym Polska. Zobowiązanie podjęte na szczycie 12 grudnia służy realizacji tej umowy. Przywódcy odnotowali jednak, że „na tym etapie” jeden kraj nie może podjąć się realizacji przyjętego celu. Po spotkaniu premier Mateusz Morawiecki poinformował, że „do konkluzji wpisano wyjątek” i Polska będzie w swoim tempie dochodzić do neutralności klimatycznej. Minister ds. europejskich Konrad Szymański mówił z kolei o „klimatycznym rabacie”. Jedynym przedstawicielem rządu, który nie wpisał się w tę narrację, był minister klimatu Michał Kurtyka. W podcaście Polityki Insight nie wykluczył jednoznacznie dołączenia Polski do porozumienia w późniejszym terminie i podkreślał wagę planu, jaki Warszawa ma przedstawić partnerom w Unii.
Według postanowień szczytu przywódcy mają wrócić do tematu w czerwcu 2020 r. Nieoficjalnie usłyszeliśmy, że minister Kurtyka nie zamierza używać słowa „rabat”. Nic dziwnego, retoryka „rabatu”, zwłaszcza w kontekście brexitu, może budzić nie najlepsze skojarzenia. Wynegocjowany przez Margaret Thatcher rabat we wpłatach do wspólnego budżetu jest postrzegany jako symboliczny początek dystansowania się Brytyjczyków wobec Unii. Oczywiście tak entuzjastyczne odczytanie konkluzji szczytu większości przedstawicieli rządu nie zaskakuje. Europejscy przywódcy często prezentują wyniki unijnych negocjacji w kraju jako sukces, nawet jeśli gdzie indziej interpretacje są różne. Polska z pewnością zyskała na czasie i nie musiała wetować porozumienia (w czerwcu 2018 r. neutralności klimatycznej oprócz naszego kraju sprzeciwiły się również Czechy, Węgry i Estonia, ale w grudniu ją poparły). Co nie znaczy, że nasze stanowisko nie wiąże się z pewnymi ryzykami.
Czy bycie jedynym krajem członkowskim, który na tym etapie nie może przyłączyć się do innych państw w realizacji celu neutralności klimatycznej, to dobry ruch? Czy raczej posunięcie wykluczające nas z głównego nurtu unijnych prac?
Gdy przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zwiększyła wielkość proponowanego mechanizmu sprawiedliwej transformacji energetycznej z 35 do 100 mld euro, zdawało się, że przedstawiciele polskich władz biorą pod uwagę akceptację celu klimatycznego UE. Rząd oszacował koszt transformacji rodzimej energetyki – obecnie w ok. 78 proc. opartej na węglu – na ok. 200 mld euro, a całej gospodarki – na ponad 500 mld euro.
To dużo. Transformacja to jednak nie tylko koszty, bo pojawią się też nowe projekty – np. budowa farm wiatrowych na morzu – które pobudzą gospodarkę. Zresztą otoczenie biznesowe i finansowe już dziś wymusza zmianę modelu produkcji energii. Co obrazują straty polskich firm energetycznych, które są obciążone aktywami węglowymi oraz spadające notowania spółek kojarzonych z takimi projektami jak Ostrołęka C. Europejskie banki nie chcą finansować inwestycji w czarne złoto.
Jak mówi nam brukselski rozmówca, w Unii klimat odgrywa obecnie taką samą rolę, jak węgiel i stal na początku integracji: kto odmawia w udziału w polityce klimatycznej na wspólnych zasadach, stawia się de facto na marginesie UE. Ten kurs może łagodzić fakt, że Ursula von der Leyen chce mieć wszystkich na pokładzie w sprawie swojego Zielonego Ładu.
Ostatecznie Polska przynajmniej na razie wypisała się z realizacji unijnego celu, by – jak tłumaczyło nam polskie źródło – dać sobie szansę na uzyskanie lepszej pozycji negocjacyjnej i poznanie szczegółów dotyczących m.in. funduszu sprawiedliwej transformacji. Komisja ma je przedstawić 8 stycznia 2020 r. Minister Kurtyka zwracał też uwagę na przyszłoroczne negocjacje budżetowe, które pokażą ostatecznie, ile będzie pieniędzy dla regionów dotkniętych transformacją energetyczną. Niektórzy komentatorzy w Brukseli wskazywali, że powiązanie rozmów o neutralności z budżetem może być skuteczną strategią polskiego rządu. Niewykluczone, że niedługo Warszawa dostanie szansę ją przetestować, bo – jak dowiedział się DGP w dwóch źródłach w Brukseli – w lutym może się odbyć nadzwyczajny szczyt budżetowy (chodzi o unijną kasę na lata 2021–2027).
Zaraz po ostatnim szczycie prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział dziennikarzom, że jeżeli Polska ostatecznie nie będzie uczestniczyć w realizacji neutralności klimatycznej, to sama wykluczy się z europejskich mechanizmów, zwłaszcza finansowej solidarności. Później ambasador Francji w Polsce Frederic Billet tłumaczył go, że nikomu nie groził, tylko wyjaśniał znaczenie konkluzji Rady Europejskiej. Nie wiadomo, czy stanowisko Macrona jest odosobnione.
Nasze brukselskie źródło twierdzi, że w wielu kwestiach Paryż mówi głośno to, co inni myślą po cichu. Dziennik „Financial Times” pisał niedawno, powołując się na nieoficjalne źródła, że także inni płatnicy netto do wspólnej kasy, tacy jak Niemcy i Holandia, „nie chcą pompować więcej pieniędzy do unijnego budżetu, jeśli kraje wschodnie nie respektują wspólnych celów klimatycznych”. Oficjalnie kanclerz Angela Merkel miała wyrazić zrozumienie dla Polski – po szczycie powiedziała, że biorąc pod uwagę okoliczności, jest zadowolona z wyniku.
Zasadne wydaje się też pytanie o wpływ, jaki na rozmowy budżetowe mógłby mieć ewentualny kolejny rozdział sporu z Brukselą o praworządność w Polsce. Jak pisaliśmy niedawno, nowa Komisja Europejska rozważa wniosek do Trybunału Sprawiedliwości UE o środki zabezpieczające w sprawie dyscyplinarek wytaczanych sędziom. Przygląda się także projektowi ustawy, zgodnie z którym sędziowie podważający status swoich kolegów narażą się na ryzyko wydalenia z zawodu. W opinii prezes Sądu Najwyższego w obecnym kształcie (ma być zmieniany w trakcie prac sejmowych) nie pozwala sędziom na zadawanie pytań prejudycjalnych Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Z kolei Biuro Analiz Sejmowych stwierdziło, że proponowane przepisy naruszają zasadę pierwszeństwa prawa Unii Europejskiej przed prawem krajowym. Sejmowi prawnicy konkludują, że naruszenia te nie mogą być usprawiedliwione odwołaniem się do kompetencji państw członkowskich, bo – zgodnie z orzecznictwem TSUE – one także muszą być realizowane z poszanowaniem prawa unijnego. Trudno sobie wyobrazić brak reakcji Brukseli, gdyby planowane rozwiązania weszły w życie. Trzeba przy tym pamiętać, że na stole w Unii nadal pozostaje propozycja uzależnienia dostępu do unijnych funduszy od poszanowania praworządności. Szykowany jest także instrument oceny praworządności we wszystkich krajach członkowskich. Oprócz Polski na cenzurowanym w Unii są Węgry, Malta, a bywa Rumunia. Jak jednak zaznaczyło jedno z naszych źródeł, kłopoty w naszym kraju, w odróżnieniu do dwóch ostatnich państw, są postrzegane jako „systemowe”.
Polska jako beneficjent funduszy spójności często podkreślała, że wciąż dogania starą Europę i stąd potrzebna jest unijna solidarność. Zresztą fundusze te zostały stworzone po to, by wyrównywać różnice pomiędzy regionami w Unii. Argument o solidarności łatwo jednak odwrócić. Robili to już w ubiegłych latach liderzy Włoch i Grecji, wytykając Polsce, Czechom, Słowacji i Węgrom odmowę przyjmowania imigrantów. A to właśnie kraje południowej Europy są nieproporcjonalnie obciążone związanymi z tym kosztami. Na dłuższą metę wyłamywanie się z unijnej polityki może więc okazać się bronią obusieczną.