To pewnie kwestia dni, gdy opozycja i media niechętne rządowi zaczną bronić prezesa NIK. Choć CBA twierdzi, że w jego oświadczeniach majątkowych znalazła nieprawdziwe informacje, a także że ukrywał majątek i zatajał źródła dochodu, to sposób, w jaki PiS go traktuje, sprawi, że za chwilę sympatia opinii publicznej może się przesunąć w stronę Mariana Banasia.
Bartek Godusławski / Dziennik Gazeta Prawna / Wojtek Gorski
Obecna ekipa nie bierze jeńców. Choć dymisję szefa NIK miała już w rękach, to niezręczność, z jaką próbowano go nakłonić do odpowiedniego zredagowania rezygnacji, spowodowała, że PiS znalazł się w punkcie wyjścia. W ubiegły piątek Banaś – co sam potwierdził w specjalnym oświadczeniu – był gotowy ustąpić z urzędu. Najprawdopodobniej właśnie taki scenariusz ustalono dzień wcześniej podczas spotkania z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, ministrem spraw wewnętrznych i administracji oraz koordynatorem służb Mariuszem Kamińskim. Tyle że później PiS jak zwykle przedobrzył, zaś komentarze polityków tej partii, np. europosłanki Beaty Mazurek, przekonały prezesa NIK, że nie warto rezygnować, bo i tak partia mu nie odpuści.
W środę Banaś przeszedł do kontrataku. Można przypuszczać, że skłoniła go do tego również utrata pracy przez jego syna Jakuba w kontrolowanym pośrednio przez państwo Banku Pekao. W środowym oświadczeniu szef NIK mówił o obronie swojego dobrego imienia i rodziny. Wskazywał też na brutalny atak polityczny na niego. To oznacza, że to PiS „zakiwał się” w ostatnich dniach w tej sprawie. Trudno będzie teraz komukolwiek uwierzyć, że Banaś junior stracił zatrudnienie z powodów innych niż postawa ojca, bo pracował w banku od kwietnia tego roku i nikt w obecnej ekipie nie podważał jego kompetencji.
Skoro Banaś twardo powiedział, że nie złoży rezygnacji, można się spodziewać, że jego grillowanie dopiero na dobre się zacznie. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego już sprawdza, czy może mieć nadal poświadczenie bezpieczeństwa z dostępem do najważniejszych tajemnic w państwie. Ktoś złośliwy uznałby, że dopiero kontrola CBA skłoniła do takiego ruchu ABW. Ktoś bardzo złośliwy stwierdziłby, że zajęcie się poświadczeniem Banasia dopiero teraz, to przyznanie się do tego, że wcześniej służby go nie sprawdziły. Prawda jest pewnie znacznie banalniejsza, a ewentualne odebranie poświadczenia to kolejna forma nacisku i próba ograniczenia możliwości pracy dla prezesa NIK.
Dziennik Gazeta Prawna
Dopóki opinia publiczna nie pozna raportu z kontroli majątku Banasia, dopóty wszystkie działania PiS będą traktowane jak brutalna gra pomiędzy ludźmi, którzy jeszcze trzy miesiące temu w Sejmie spijali sobie z dziubków i ochoczo podnosili ręce, wybierając go na szefa NIK. To, że w oświadczeniach majątkowych był bałagan, że nie wszystko zostało do nich wpisane albo odpowiednio opisane, jest już wiadome od roku. Sprawa kamienicy została wyświetlona i fakt, że wynajmowały ją osoby z półświatka przestępczego, kompromituje prezesa NIK. Jednak forma, w jakiej PiS nakłania go do odejścia, jest dalece kontrproduktywna. Już pojawiają się głosy, że wojna na linii PiS – Banaś pozwoli temu drugiemu być prawdziwie niezależnym kontrolerem władzy.
Bez odtajnienia raportu CBA trudno ocenić karną odpowiedzialność prezesa NIK. Ten twierdzi, że jest gotów wszystko wyjaśnić, zrezygnować z immunitetu i odpowiedzieć na pytania prokuratorów. Tyle że ten proces będzie się toczył za zamkniętymi drzwiami i w tajemnicy śledztwa. Opinia publiczna powinna poznać dowody, jakie zebrało CBA, później powinna wysłuchać tłumaczenia Mariana Banasia. Chodzi przecież o człowieka, który był wiceministrem finansów, szefem Służby Celnej, szefem Krajowej Administracji Skarbowej, ministrem finansów, a dzisiaj kieruje NIK. To wszystko w zaledwie cztery lata. W tej sprawie nie może być niedomówień i insynuacji, a obie strony na razie czynią z nich oręż w walce.