Po sześciu miesiącach od wyborów europejskich i politycznych turbulencjach nominowana na przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wreszcie jest o krok od objęcia urzędu. Jutro czeka ją jeszcze finalne głosowanie w Parlamencie Europejskim, który będzie decydować w sprawie całego składu KE. Co prawda do tej pory była to raczej formalność, ale ostatnich kilka miesięcy walki von der Leyen o fotel przewodniczącej pokazało, że w europolityce nic już nie jest pewne.
Von der Leyen musiała stawić czoła nowym, trudniejszym niż dotąd realiom. Po pierwsze, utrata dominującej pozycji przez chadeków i socjalistów sprawiła, że większość w izbie osiągają dopiero trzy lub cztery frakcje. Po drugie, po wyborach w europarlamencie zasiadło 58 proc. nowych deputowanych, którzy – jak zaznacza w rozmowie z nami jeden z euro parlamentarnych weteranów – nie znają zasad gry i są o wiele bardziej skłonni głosować wbrew politycznym ustaleniom. Po trzecie, na nastroje w europejskiej polityce coraz bardziej wpływają wewnętrzne spory w krajach członkowskich.
Tak było w lipcu z niemiecką SPD należącą do grupy socjalistów, która postanowiła głosować wbrew swojej rodaczce wywodzącej się z CDU. Niemiecka polityk wygrała przewagą zaledwie dziewięciu głosów. Poparcia von der Leyen udzieliło wówczas Prawo i Sprawiedliwość należące do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR). Tak naprawdę jednak to, komu von der Leyen jest winna podziękowania, okaże się jutro, bo w odróżnieniu od lipcowego jutrzejsze głosowanie będzie publiczne. – To też jest powód, dla którego tym razem rebelii raczej nie będzie, bo potem poszczególnych europosłów będzie można oskarżać o kryzys instytucjonalny – podkreśla rozmówca w izbie.
Europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski uważa, że chociaż wynik głosowania jest niepewny, to atmosfera, która panowała w lipcu, już minęła i najprawdopodobniej jutro znajdzie się bezpieczna większość. Jak przyznaje polityk, on sam poprze nową KE z powodów pragmatycznych. – Wydaje mi się, że tak zrobi bardzo wielu posłów. Tym razem nie chodzi tylko o samą przewodniczącą, ale o całą Komisję. Deputowani będą zapewne chcieli poprzeć swoich komisarzy – mówi Krasnodębski.
Von der Leyen i jej współpracownicy odbyli w ostatnich tygodniach serię spotkań z poszczególnymi frakcjami. Polityk w szczególności zależało na przekonaniu do siebie obozu lewicowego, od którego w lipcu dostała czerwoną kartkę. Kontrowersyjna dla tej części sceny politycznej nazwa teki dla Greka Margaritisa Schinasa „ochrona europejskiego stylu życia” została zmieniona na „promowanie europejskiego stylu życia”. Von der Leyen poszła również na rękę socjalistom, dając ich liderowi Fransowi Timmermansowi stanowisko wiceprzewodniczącego odpowiedzialnego za przygotowanie priorytetowego dla tej KE nowego zielonego ładu.
Nasze źródło przekonuje, że gesty von der Leyen okazały się skuteczne, bo dzisiaj kluczowe ugrupowania wyrażają poparcie dla niej (chociaż stanowiska nie zajęła jeszcze SPD, trzecia największa partia w grupie socjalistów). Jak twierdzi z kolei polityk Zielonych, von der Leyen wyszła tak daleko naprzeciw ich postulatom dotyczącym przeciwdziałania zmianom klimatu, że w niektórych miejscach przypominają ich wierną kopię. – Abstrahując od wiarygodności tych obietnic, my się nie obrażamy i będziemy obserwować, czy nowa przewodnicząca przejdzie od słów do czynów – mówi. Nie udało się natomiast przekonać skrajnej lewicy, która zapowiedziała, że nie poprze nowej KE.
Zakrojona na szeroką skalę perswazja ma uchronić von der Leyen przed niespodziankami takimi jak ta sprzed miesiąca, gdy pomimo ustaleń między frakcjami europosłowie odrzucili francuską kandydatkę na komisarza przemysłu i konkurencji Sylvie Goulard. Ta decyzja pokazała, że ustalenia na szczeblu kierowniczym frakcji nie dają pewności, że podobnie zachowają się wszyscy jej członkowie.
Odrzucenie Sylvie Goulard oraz kandydatów Rumunii i Węgier doprowadziło do tego, że zamiast 1 listopada nowa KE wystartuje (jeśli jutro wszystko pójdzie zgodnie z planem) 1 grudnia. Wśród komisarzy zabraknie przedstawiciela Londynu. Wielka Brytania odmówiła przysłania kandydata. Cała sprawa groziła kolejnym opóźnieniem, bo każdy kraj członkowski musi mieć swojego komisarza w Brukseli. Po rozpoczęciu procedury o naruszenie prawa unijnego wobec Londynu instytucje unijne postanowiły jednak nie przedłużać zwłoki i powołać KE bez kandydata brytyjskiego. Ta sprawa stanie się pierwszym – i znowu niełatwym – zadaniem dla von der Leyen.
Nie udało się jej przekonać do siebie skrajnej lewicy, która nie poprze nowej KE