Na tegoroczny festiwal Camerimage, pierwszy po przeprowadzce z Bydgoszczy do Torunia, dyrektor Marek Żydowicz ściągnął wielkie gwiazdy. Przyjechali Quentin Tarantino, Danny DeVito, Richard Gere i Edward Norton. Powrót po 20 latach do Torunia jest spektakularny i zrealizowany z przytupem.
Najważniejsze jest jednak coś innego: we wrześniu Żydowicz, wicepremier Piotr Gliński i prezydent Torunia Michał Zaleski podpisali umowę w sprawie utworzenia i prowadzenia Europejskiego Centrum Filmowego Camerimage. W budżecie przewidziano 8 mln zł rocznie (po połowie z budżetu państwa i Torunia), z czego 6 mln zł będzie przeznaczone na organizację festiwalu.
Określono także ramowe kwoty na budowę nowej siedziby Europejskiego Centrum Filmowego Camerimage, która ma powstać na miejskim terenie Jordanek. Koszt Centrum to 600 mln zł, z czego 400 mln zł gwarantuje rząd, a resztę Toruń. Na marginesie warto wspomnieć, że to jedno z najbardziej zadłużonych miast w Polsce. Na głowę mieszkańca przypada 4400 zł. Teraz suma ta wzrośnie o kolejny 1000 zł. Po tegorocznej toruńskiej imprezie i planach inwestycyjnych można postawić tezę, że minister kultury Piotr Gliński chce tam stworzyć festiwal, który przyćmi Gdynię.
Żeby zrozumieć wyjątkowość Camerimage, trzeba zwrócić uwagę na to, że operatorzy filmowi nie mają takiego statusu, jak aktorzy czy reżyserzy, niezależnie od tego, czy chodzi o Hollywood, czy Europę. Marek Żydowicz postawił całą branżę operatorską w świetle jupiterów. A oni, wdzięczni mu za wyciągnięcie z cienia, zaczęli ściągać na polski festiwal gwiazdy, z których wizerunkiem lepiej sprzedaje się imprezę w mediach, w Polsce i za granicą.
Tymczasem od dawna z samego środowiska filmowców dochodzą głosy, że festiwal w Gdyni wymaga reformy. To z pewnością racja, bo, po pierwsze, odpowiedzialność za program jest dziś skrajnie rozmyta, po drugie, dotychczas obowiązujący mechanizm selekcji filmów właśnie skompromitował się podczas ostatniej edycji, kiedy pominięto kilka ważnych tytułów. Po trzecie, trudno w obecnych warunkach polegać na dżentelmeńskim porozumieniu mówiącym, że komitet organizacyjny szanuje zdanie zespołu selekcyjnego, chociaż nie ma do tego jasnego zobowiązania w regulaminie imprezy.
Sytuacja sprzyja osłabieniu rangi imprezy o prawie 50-letniej tradycji, która w czasie najtrudniejszych momentów politycznych jednoczyła środowisko twórców. Potrzebna jest jej reforma. A wicepremier Gliński może tę okoliczność wykorzystać i podgrzać konflikt w branży, jednocześnie inwestując w imprezę w Toruniu i firmować ją twarzą Quentina Tarantino, a tym samym wysyłać w świat komunikat, że prawdziwe serce polskiego świata filmowego, mieniące się prestiżem, to Camerimage. I ominie w ten sposób w większości nieprzychylne mu środowisko polskich twórców.