Dostawy idą także do Czech i na Słowację, a wśród odbiorców były zarówno małe firmy, jak i duże koncerny.
Dotarliśmy do kolejowej bazy danych dotyczącej dostaw węgla z Donbasu do Czech i na Słowację. Wcześniej DGP opublikował serię tekstów o takich transportach do Polski. Sprawdziliśmy w bazie danych kolumny z wagami, kodami celnymi, dostawcami, pośrednikami, a ostatecznie odbiorcami w naszych krajach. Każda linia w dokumencie reprezentuje jedną przesyłkę. Tylko w 2018 r. są ich dziesiątki. W sumie ponad 100 tys. ton, które wysłano nad Wag i Wełtawę.

Czeskie ślady

Z wcześniejszego monitoringu dostaw do Polski można wysnuć wnioski dla innych krajów. Wielu jego dystrybutorów istniało już przed wojną i często ma wieloletnie doświadczenie w branży. Wiele surowca pochodzi z nielegalnych biedaszybów, zwanych kopankami, które kwitły na długo przed okupacją. Lokalne kontakty, doświadczenie i know-how stały się jeszcze bardziej przydatne po wprowadzeniu przez Ukrainę w 2017 r. zakazu handlu z okupowaną częścią Donbasu. Teraz są wykorzystywane przez oligarchów bliskich separatystom.
Firmy przeważnie działają jako wolna sieć autonomicznych traderów. Rzadko są w stanie zapewnić długoterminowe, stabilne i regularne dostawy węgla na dużą skalę. Ich usługi dla klientów końcowych muszą od początku wydawać się wątpliwe. Potwierdzają to niezależnie od siebie przedstawiciele zakładów wzbogacania węgla, którzy unikają nielegalnego surowca. Jakość i skład chemiczny takich dostaw są niestabilne, podobnie jak regularność transportów. Wszyscy nasi rozmówcy dodają, że co roku otrzymują dziesiątki podobnych ofert.
W Czechach jednym z mniejszych pośredników jest TD Anthracite, którego główna siedziba mieści się w polskim Sławkowie niedaleko Katowic. Na swojej stronie internetowej firma podaje oddział w Pradze wraz z adresem i numerem telefonu, ale według czeskiej policji finansowej taka firma nigdy nie została zarejestrowana w tym kraju i działa nielegalnie. Kiedy nasz czeski kolega udał się pod ten adres, w okolicy jego rzekomej siedziby nie znalazł niczego, co by wskazywało na obecność tradera. – Na twoim miejscu bym się tym nie interesował. To tylko rada – odpowiedział ochroniarz zapytany, czy była tu kiedykolwiek firma handlująca węglem.
Według polskiego rejestru przedsiębiorców udziały w firmie do 2017 r. miał Ihor Łyzow, szef administracji rejonu amwrosijiwskiego samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, gdzie znajduje się m.in. przejście graniczne, przez które część donieckiego węgla jest transportowana do Rosji. Wśród akcjonariuszy są Serhij i Anton Makarenkowie. Temu drugiemu przyglądały się już czeskie służby. Do maja 2018 r. dokumenty wymieniały też innego udziałowca, Włocha Karla Telsera. Mężczyzna o tym samym nazwisku był menedżerem w austriackiej firmie Carbones, również oferującej węgiel z Ukrainy.
W rejestrach rosyjskiej kolei widnieje jeszcze zarejestrowana w Belize firma Fulbert, która dostarcza węgiel do Czech z obwodu rostowskiego. Nie mogliśmy nawiązać z nią kontaktu. Wszystko wskazuje na to, że to firma wydmuszka, której celem jest ukrycie końcowego beneficjenta.
Z zapisów, którymi dysponujemy, wynika, że wśród odbiorców była huta stali ArcelorMittal w Ostrawie, a jego dystrybucję prowadziła też przez swój słowacki oddział. Wielkość importu w 2018 r. przekroczyła 100 tys. ton. W rejestrach dotyczących Polski nie znaleźliśmy dostaw do hut ArcelorMittal w naszym kraju. Dostawy do czeskiego konsorcjum trwały bez zakłóceń przez cały rok – pierwszy rekord pochodzi ze stycznia 2018 r., ostatni – z listopada. W czerwcu 2018 r. znaleźliśmy też dostawę 5,4 tys. ton dla kolejnej huty ArcelorMittal w rumuńskim Gałaczu (w lipcu 2019 r. czeskie i rumuńskie aktywa koncernu kupił Liberty Steel).
Specjalista z czeskiego przemysłu węglowego zwraca uwagę na nieregularny charakter dostaw. To dziwi w przypadku tak dużej firmy, w której podstawą powinny być regularne, zakontraktowane długoterminowo dostawy węgla o konkretnym składzie chemicznym z konkretnej kopalni, po ustalonej cenie. Istnienie takich niestandardowych dostaw ze Wschodu stanowi w czeskim przemyśle ciężkim tajemnicę poliszynela.
Analizując czeskie zamówienia ArcelorMittal, zaczęliśmy szczegółowo badać ich dostawców. Jeden z nich powtarza się w dostawach dla wspomnianej firmy z Belize i innych klientów na Słowacji, w Polsce, Turcji i innych krajach. To Torgowyj Dom „Ugolnyje Tiechnołogii” (TDUT), który węgiel z Donbasu sprzedawał jeszcze przed wprowadzeniem w 2017 r. ukraińskiego zakazu handlu. Dyrektor TDUT nazywa się Ilja Kołosow i żyje na nielegalnie anektowanym Krymie. Firma jest zarejestrowana w Rostowie nad Donem, mieście położonym nieopodal granicy Rosji z okupowaną częścią Donbasu. Odkąd wybuchła wojna, miasto stanowi centrum handlu donieckim antracytem.
Na nasze pytania odpowiedziała Barbora Černá-Dvořáková, rzeczniczka huty w Ostrawie. Dane kontaktowe w stopce jej e-maila zgadzają się z tymi w rejestrach pociągów z węglem. W odpowiedzi Černej-Dvořákovej czytamy, że firma kupuje antracyt ze sprawdzonych źródeł, które deklarują jego pochodzenie. Wszystko inne to tajemnica handlowa. „Czy to także odpowiedź na pytanie dotyczące zakupów surowca z terytoriów okupowanych?” – dopytujemy. „Tak. Niestety nie mogę podać więcej szczegółów. Miłego dnia” – czytamy w odpowiedzi.

Słowacja, klient nieistotny

Na Słowacji istnieje kilka dużych zakładów kupujących węgiel ze Wschodu, ale w ich przypadku nie znaleźliśmy dostaw z Donbasu. Odbiorcami są małe firmy, których zakupy wahały się od setek do maksymalnie kilku tysięcy ton. Znaczna część węgla przyjeżdża pociągami przez Rosję, Białoruś i Ukrainę. Po przekroczeniu granicy ze Słowacją i zmianie kolei na normalnotorową przesyłki trafiają do odbiorców.
Nasze źródło w słowackich kolejach monitoruje takie przesyłki i często zauważa niespójności w dokumentacji lub dziwne zachowanie takich składów pociągów. Jak mówi, słowacko-ukraińskie kolejowe przejście graniczne w Czernej nad Cisą jest pod tym względem państwem w państwie. Kontrole są tam rzadkie i nieskuteczne, a przy odpowiednich kontaktach prawie wszystko można ukryć. Węgiel jest tylko jednym z wielu takich towarów.
Wśród klientów jest VUM z Żaru nad Hronem, który wytwarza różne produkty przemysłowe z antracytu. Jego przedstawiciele przyznają, że w 2018 r. „eksperymentowali” z dostawcami i odebrali transport antracytu odpowiadający naszemu opisowi, który nie był objęty umową długoterminową. Twierdzą, że otrzymali go od rosyjskiego dostawcy wraz ze świadectwem potwierdzającym rosyjskie pochodzenie. W kolejowych danych znajdujemy znajomy TDUT z Rostowa.

Nie działamy w próżni

Istnienie samozwańczych republik Donbasu nie zależy od eksportu węgla, ale od wojskowego, materialnego i finansowego wsparcia Rosji. Powstrzymanie handlu krwawym węglem ma o wiele większe znaczenie dla interesów samej Unii Europejskiej i naszego regionu. Przedsiębiorcy nie działają w próżni prawnej. Ich działalność nie odbywa się w oderwaniu od bezpieczeństwa energetycznego, przepisów wymierzonych w przestępczość zorganizowaną i nielegalne praktyki w handlu międzynarodowym, a także, co nie mniej ważne, etyki biznesu.
Argument, że węgiel skradziony z kopalń Donbasu według papierów jest rosyjski, a nie doniecki, a zatem formalnie wszystko jest w porządku, trudno utrzymać. Opisany proceder narusza także prawo naszych krajów, ponieważ fałszowanie dokumentów pochodzenia jest oszustwem. Gdyby przyjąć odwrotną logikę, nie byłoby problemu także dlatego, że unijne embargo handlowe dotyczy Krymu, a nie pseudorepublik Donbasu. To prawda, ale z drugiej strony sankcje europejskie dotyczą także podmiotów finansujących ich działalność.
Tę definicję spełnia oligarcha Serhij Kurczenko, który obecnie kontroluje wywóz węgla z okupowanego Donbasu. Bez względu na to, jaka część zysków faktycznie trafia do jego kieszeni, jego działalność na terytoriach okupowanych i ogólny charakter eksportu węgla do UE dają wystarczające powody, aby walczyć z tym procederem również za pomocą instytucji europejskich, a nie tylko na poziomie poszczególnych państw członkowskich.
Różne etapy procederu naruszają przepisy ukraińskie. Dostawy opuszczają jej międzynarodowo uznane terytorium bez kontroli celnej, naruszają wewnętrzny zakaz handlu z terytoriami okupowanymi i nie wiążą się z opłatą podatków ukraińskiemu fiskusowi. Ostatni powód: nacjonalizacja kopalń przez separatystów w 2017 r. stanowi naruszenie międzynarodowego prawa wojennego. Zgodnie z konwencją genewską przywłaszczenie mienia w konflikcie zbrojnym jest uważane za zbrodnię wojenną.
Słaba i skorumpowana administracja ukraińska nie potrafi stawić czoła handlarzom węgla z okupowanych terytoriów. Ale Europa dysponuje organami ścigania lepiej finansowanymi i stojącymi na nieporównywalnie wyższym poziomie niż Ukraina. Skoro dziennikarze byli w stanie bez wielkiego budżetu opisać ten proceder, organy ścigania przy swoich możliwościach mogą zrobić znacznie więcej.
*Tomáš Forró jest słowackim reporterem, specjalizuje się w tematyce konfliktów. Jest autorem książki „Donbas. Svadobný apartmán v hoteli Vojna”. Artykuł wydłużony o polskie wątki, ukazuje się równolegle w słowackim dzienniku „Denník N” i jego czeskiej mutacji „Deník N”